Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

All work, no play, makes Sylwia a happy girl

Ostatnio ciągle pracuje. Dobrze mi z tym – nadmiar obowiązków, na który przez chwilę narzekałam (ach, to lenistwo!) teraz jest dla mnie zbawieniem. Pomaga. Nie myślę o tragicznych stratach, które przeżyłam w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nie myślę o nadchodzącej smutnej rocznicy… Pracuję. I jakoś mi z tym. Jeszcze nie dobrze, ale już nie źle.

Jak zauważyłam, że ostatnią notkę pisałam półtora tygodnia temu to… Nie chce mi się wierzyć! Ten czas zbyt szybko leci. Jesień za oknem kusi pięknym słońcem. Każdy krok na dwór jednak wiąże się z przeszywającym zimnem. Nie lubię jesieni, nie lubię zimy, nie lubię zimna. Najchętniej przespałabym ten okres, a tu proszę – życie się zaczyna. Studia, cotygodniowy Poznań, konwenty, uczelnia, spotkania z przyjaciółmi, których przez całe wakacje nie widziałam. Tak, szukam pozytywów – i na szczęście jeszcze je widzę. A jeśli przestanę? Zakopię się w kocu przy kominku i będę dalej pisać. Zimno motywuje. A może to po prostu nieumiejętność bezczynnego siedzenia, niezależnie od stanu ducha?

W piątek byłam na koncercie „Grunt to bunt”. Od kilku dni zabieram się by Wam opowiedzieć o tym niezwykłym dniu. W końcu mam czas i chęci. Właściwie po to ta notka.

„Grunt to bunt” miał być przeglądem kapel… I praktycznie tak było. Rockowe zespoły, trochę punku, trochę reggae. Każdy dawał z siebie co mógł i pewnie w swojej dziedzinie był dobry – ale mnie za serce nie chwycili. Sytuacji nie poprawiał fakt, że nagle zaczęło padać, a wszyscy znajomi, którzy zapowiadali, że się pojawią – dziwnym trafem nie dotarli. Ja także nie wykazałam się inteligencją – tak naprawdę chciałam posłuchać jednego zespołu, który miał grać jakoś po siódmej. Sama siebie nie rozumiem czemu więc pojechałam na przegląd od samego początku, o piątej. Ale nic to…

Doczekałam się zespołu na którym mi zależało… I poczułam, że dla nich mogłabym czekać jeszcze kilka godzin. Envia. Chłopaki dali czadu. Totalny profesjonalizm na scenie – nie jestem w stanie wymienić ani jednej wady ich występu. No dobra, jedną mogę – było za krótko. Mocne metalowe uderzenie doprawione genialnym wręcz wokalem wokalisty.

Zresztą, wokalista, o nim to dopiero mogłabym się rozpisywać! Wypruwał z siebie flaki na scenie. Miotał się, skakał, wygłupiał. Kusił publikę spod przerażającej maski. Straszył oczami skrytymi w mroku, a jednocześnie uwodził obiektywy aparatów… Był dziki, obezwładniający, przerażający. Doskonała kreacja artystyczna. Miałam wrażenie, że wokalista jest… świrem. Dosłownie. Ale taki chyba był zamiar – obłąkańcze ruchy, dziwne czerwone ślady wystające spod rękawów marynarki, opętańcze zachowanie. Majstersztyk.

Swoją drogą nie da się opisać mojego szoku, gdy potem spotkałam go za kulisami i ujrzałam przystojnego mężczyznę o oczach, w których można utonąć. Zdawał się wręcz onieśmielony tym, że prosimy o autografy. Niespotykany kontrast.

Jeśli będziecie mieli okazję usłyszeć Envię na żywo – szczerze polecam. Nawet jeśli wcześniej zmokniecie, wymarzniecie i wściekniecie się na ludzi – nie rezygnujcie. Wróżę im karierę.

I tyle. Zbliża się kolejny weekend, pierwszy w Poznaniu w tym semestrze. Zajęcia, o których chyba napiszę najbardziej oczywistą rzecz na świecie: nie chce mi się. Z drugiej jednak strony w weekend trwa konwent tatuażu, a sklepy wzywają specjalną akcją zniżkową. Nudzić się nie będę.

A teraz… Wracam do pracy. Znowu. Bo tworzę. Dla siebie, dla swojego spokoju… Ale też dla Was – zrozumiecie, gdy skończę. Trzymajcie kciuki, dobra? 😉

6 komentarzy

Leave a Comment

Skip to content