Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Fetyszyści Papieru

Ebook czy papier – to pytanie pojawia się regularnie w każdej dyskusji dotyczącej literatury. Zadawano mi je niezliczoną ilość razy na konwentach czy spotkaniach autorskich. Czytałam na ten temat zarówno krótkie artykuły, jak i długaśne eseje. Nie to jednak było najgorsze. Najbardziej przerażało mnie pytanie: czy ebooki wygryzą papier? Czy czeka nas w pełni elektroniczny świat?

Teraz, myśląc o tym, przychodzi mi do głowy tylko jedno pytanie: o co ta cała bitwa?

Przyznaję. Jeszcze dwa lata temu, gdy ebooki dopiero wkraczały (przynajmniej tak ja odbierałam wtedy ich obecność na rynku) bez namysłu odpowiadałam: papier! Widząc, że jakaś książka ukazuje się wyłącznie w postaci elektronicznej, jęczałam o to, że nigdy nie będzie mi dane jej przeczytać. Tak bardzo się myliłam…

Miłością do ebooków zapałałam w sposób dość prozaiczny, w momencie, w którym prawdopodobnie zdarza się to większości z nas – gdy zainwestowałam w wymarzonego LG L9. Gigantyczny ekran i darmowe aplikacje do ebooków sprawiły, że postanowiłam przetestować „z czym to właściwie się je”. Tak, dokładnie – wcześniej nie miałam w rękach czytnika. Bo to zło było. Wróg książki podniesiony do rangi demona! Śmiech na sali…

Posiadanie nowego telefonu zbiegło się z premierami kilku darmowych antologii. Rzuciłam się na nie i nagle odkryłam, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Jadąc na wakacje nagle nie taszczyłam dodatkowej walizki z lekturami, bo wszystko miałam w jednym maleńkim urządzeniu. Nie musiałam się bać, że książka się zniszczy na plaży, wypłowieje na słońcu – współczesne telefony są dość odporne na moje ogólne roztrzepanie i jeszcze żadnego nie udało mi się zepsuć. Spodobało mi się!

Czy to znaczy, że papier przestał dla mnie mieć znaczenie? Oczywiście, że nie!

Jestem Fetyszystką Papieru. Kocham szelest kartek, zapach biblioteki. Czuję słodki dreszcz przeszywający moje ciało, gdy w księgarni rzucam się wymarzoną premierę. Gdy ją głaszczę, dotykam, nieśmiało zaglądam do środka, by podejrzeć tylko jedno malutkie zdanie, a potem biegnę do domu by zagrzebać się w koc przed kominkiem, z lampką wina i odpłynąć… Jednak dzięki przygodzie z ebookami dotarło do mnie, że to są odczucia specyficzne dla osób, które czują swoisty pociąg do literatury papierowej. Ja kolekcjonuję autografy, więc książka, którą mogę wziąć w rękę ma dla mnie większą wartość. Widzę jednak, że ebooki robią wiele dobrego. Moi nieczytający znajomi nagle w drodze do pracy czy szkoły sięgają po poleconą im literaturę. Bo telefon zawsze jest pod ręką. Bo to modne. Bo szpan na smartfona. Bo inne eciepecie, które tak naprawdę nie jest w tym istotne – istotne, że czytają.

Moim zdaniem bitwa papier kontra epapier jest sztucznie nakręcana przez media. Choć ja jestem optymistką. Po prostu wszystko ma swoje wady i zalety. Podoba mi się to, że mam alternatywę jadąc na wakacje oraz to, że na półce przechowuję pozycje, które coś dla mnie znaczą.

Nie nakręcajmy się wróżąc papierowi rychły upadek i nie bójmy się przerażającej i demonicznej ery ebooków. Bo i jedno i drugie rozwiązanie ma i będzie miało swoich zwolenników. Może zmienią się proporcje – nie ma w tym nic złego. Ale na pewno książki nie znikną. Skoro przez tyle setek lat stanowiły dobro kulturowe i miały swoich zwolenników, to całe te dyskusje i porównywania są dla mnie bez sensu… Przecież w literaturze, która jest rozrywką (tak bardzo nie lubię podnoszenia rangi książek literatury popularnej do Bóg-jeden-wie-niewiadomo-jakich-full-wypas-tworów-wielkiej-sztuki-jestem-geniuszem-wow-wow-szacun) nie liczy się nośnik, a opowiedzenie historii. Czy to będzie na papierze czy w wersji e – niech każdy sam wybierze co mu się bardziej podoba. Liczy się to, że ludzie czytają dzięki ebookom więcej (tak, w te straszne statystyki o upadku literatury też nie wierzę, ale to temat na inną notkę). Liczy się historia. A ja się nauczyłam cieszyć tym, że dzięki ebookom kolejni „nowocześni znajomi” odkrywają uroki świata wyobraźni.

4 komentarze

  • Anka

    Branża muzyczna ma ten sam problem z mp3. Koncerny biją się o "nie piracenie" i kupowanie "legalnego źródła" a w nosie mają, że ten nośnik jest już przeżytkiem. Że nikt praktycznie nie zbiera już muzyki na płytę, bo nośnik jest za kruchy, za mało odporny na zniszczenie, rysy i niszczenie po latach w ogóle. Że wypalanie płyt jest męczące, noszenie kłopotliwe, że na pendrive i odtwarzacz mp3 więcej wlezie i mniejsza szansa na uszkodzenie nośnika o łatwości wgrywania i kasowania nie wspominając.

    Jest tu pewna analogia do paieru, chociaż tu nie można aż tak mu zarzucić, że "się zużył".

    Wracając jednak do rzeczy – bitwa jest bezsensowna. Walczy się o trupa. Koncerny walczą o przeżycie. A płyty kupuje się tylko dla kolekcjonerstwa. Każdy ma w sobie kolekcjonera. Myślę, że ebooki nie mają tej opcji – nie pozwalają namacalnie kolekcjonować. Plików nie da się "zmacać", oglądnąć w dłoniach, zrobić wystawki. A ludzie tego pragną.
    Wolisz mieć czytnik i milion ebooków czy reprezentacyjną biblioteczkę najlepszych dzieł i białych kruków?
    Myślę, że wielu wolałoby to drugie.

    Gdyby połączyć pragnienie wygody i kolekcjonerstwo w wizję czegoś nowego, to wilk byłby syty i owca cała.

    Póki co ja marzę o datkach fanów na poczet rozwoju zespołu, zamiast pchania tego w płyty i gadżety, z których koncerny mają jakieś 95% a zespół resztę. Do rozdzielenia między siebie, oczywiście. Ale na takie wyzucie z pieniędzy koncerny nie pozwolą, więc płyty żyją. A ze ludzie wolą mp3 a przy okazji można uniknąć płacenia za nie? To już ból pośladków koncernów – tak naprawde to one, nie zespół, na tym tracą. Zespół zarabia przede wszystkim na koncertach, więc na nie warto chodzić i w nie inwestować.

    Rozgadałam się 😉

  • lubię Cię czytać, Sylwia 🙂
    bardzo!
    ja nie korzystam z e-booków, bo oczy mi się na moim laptopiku męczą, a czytnika się jeszcze nie dorobiłam, więc z braku innych możliwości też jestem tradycyjnym molem książkowym 😉

Leave a Comment

Skip to content