Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Let’s start the party! – Polcon 2013, relacja

To niesprawiedliwe, że przyjemne chwile mijają tak szybko! Mam wrażenie, jakby Polcon zaczął się kilka godzin temu. Wspomnienia są świeże i wyraźne, a chęć kontynuowania zabawy – nie do pohamowania. Niestety! Szarobury widok za oknem błyskawicznie sprowadza mnie na ziemię – jestem już w domu, a Polcon 2013 stał się wyłącznie wspomnieniem. Ale za to jak pięknym!

Zacznę od początku.

Dotarłam na teren konwentu w piątek, późnym popołudniem. Ominął mnie cały „kolejkon”, o którym przez kolejne dwa dni słuchałam anegdot. W piątek (a potem także w sobotę) akredytacja przebiegała bez zarzutu. Radośnie więc chwyciłam plakietkę gościa, ruszyłam w kierunku wind… I już zostałam rozpoznana! To niezwykle sympatyczne uczucie, gdy ludzie kojarzą cię z tego, co tworzysz – tym razem przyszło mi omówić „Głód” z „Zombiefilii”. Niestety, na sam panel już się nie załapałam, ale słyszałam, że zombiastyczna ekipa dała radę!

Szybkie spojrzenie w plan i wystartowałam na spotkanie autorskie z Marcinem Podlewskim i Grzegorzem Gajkiem. Mówili do rzeczy i sensownie, a moje „wejście smoka” (kto był, ten wie) wcale nie sprawiło, że zgubili wątek 😀 Kolejna prelekcja dotyczyła bizarro. Prowadzili ją Marek Grzywacz i Marcin Rojek. Sala była wypełniona po brzegi! Bizarro się rozwija coraz prężniej i przyciąga do siebie nowych fanów – super! Wracając jednak do prelekcji – panowie M. zaserwowali widzom przede wszystkim krótką historię bizarro, za co ogromny plus. Dowiedziałam się wielu nowych rzeczy oraz pomacałam kultową książkę „Nawiedzona wagina”, którą puszczono w obieg.

Po dwóch godzinach prelekcji zerknęłam znów w plan… I nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Choć było kilka punktów programu, które brzmiały „nawet, nawet”, to żaden nie wydał mi się na tyle interesujący, by na niego iść. Na szczęście na horyzoncie pojawili się znajomi z gnieźnieńskiej Fantasmagorii i już miałam zajęcie. Powłóczyliśmy się po stoiskach (tutaj minus do organizatorów, bo budynek główny od trzech innych budynków dzieliła spora odległość; na szczęście pogoda dopisała, ale nie wyobrażam sobie spacerowania tam i z powrotem w np. deszczu), wbiliśmy na prelekcję o Iluminatach i… przyszło nam się rozstać. I w tym miejscu chwilę ponarzekam.

Przed Polconem pytałam jednego z organizatorów jak wygląda sprawa z dostępnością budynków dla osób na wózkach. Dostałam wiadomość, że oczywiście dostępne, przecież muszą spełniać wymogi prawne. Guzik prawda. Od 22. nie miałam co robić – budynek „Festiwal Kocioł” (ten w którym znajdował się games room oraz odbywały LARPy – czyli to, na czym mi zależało) nie miał podjazdu, a był to jedyny budynek czynny po tej godzinie.

W życiu jednak czasami towarzyszy mi fart – wracając natknęłam się na ekipę Dobrych Historii i plany na wieczór już przestały stać pod znakiem zapytania. Chcieliśmy udać się do knajpy konwentowej – Remont – ale tam również były schody. Na szczęście szybko znaleźliśmy ciekawsze miejsce. Resztę sobie dopowiedzcie… 😉

Dodam tylko, że to jedyne zastrzeżenia, które miałam w związku z dostosowaniem konwentu dla niepełnosprawnych. Poza tym było dobrze!

Nadeszła sobota… Z hostelu, w którym się zatrzymuję zawsze, gdy jestem w Warszawie (świetne przystosowanie+niskie ceny) miałam trochę ponad pół godziny drogi na Polcon. Równo w południe czekało mnie spotkanie autorskie. Wpadłam do budynku prawie w ostatniej chwili! Szczęście w nieszczęściu, że na spotkaniu nikt się nie pojawił poza prowadzącą i jej znajomą. Kilkanaście (??) minut później dopiero doszły trzy osoby. Ostatecznie spotkanie zorganizowaliśmy w tym nielicznym, ale sympatycznym gronie. Mam nadzieję, że dobrze się nas słuchało! Diana, w tym miejscu ogromne dzięki za genialne prowadzenie!

Reszta dnia upłynęła mi dość leniwie. Mały spacer po Warszawie, potem powrót na teren konwentu, spotkanie znajomego Wiedźmina i włóczęga od sali do sali. Właściwie na niczym więcej już nie byłam – programowo Polcon mógłby być bardziej różnorodny. A fakt, że w trakcie Gali Zajdla nie było prawie żadnych atrakcji uważam za solidną wtopę. Ja rozumiem, że mało ludzi chodzi na galę i robi się wszystko, by ściągnąć tam widzów… Ale brak alternatywy jako zachęta? Słabo.

Ostatecznie posiedziałam ze znajomymi na stoisku Wydawnictwa Truso, nabyłam cudowny (a przynajmniej taką mam nadzieję!) „Happy End” z autografem, połaziłam po stoiskach, nawiązałam trochę ciekawych znajomości i zostałam wciągnięta w fajne projekty (wrzesień zapowiada się niezwykle płodnie… na szczęście jednak nie muszę powtarzać praktyk, więc mogę w pełni oddać się pisarstwu!), znów wydałam kasę na losy (moja miłość do loterii jest niebezpieczna…) i wylądowałam ze znajomym w kącie sali z grą „Ewolucja”. Ta prosta karcianka pochłonęła nas do tego stopnia, że nie zauważyliśmy kiedy minęły trzy godziny!

Nadeszła noc, znów nie było gdzie się podziać, pozwiedzałam więc Warszawę nocą i wróciłam padnięta do hotelu.

W niedzielę nie wydarzyło się nic szczególnego – wpadłam na konwent na kilka minut: rozliczyć się, wziąć… udział w loterii (ostatecznie zgarnęłam jedną karciankę „List miłosny”, trzy boostery i koszulki na karty) i kupić własną wersję „Ewolucji”. A potem w drogę, na zwiedzanie miasta.

 

To właściwie tyle. Mimo kilku niedociągnięć, o których wspomniałam, Polcon 2013 uważam za jeden z lepszych konwentów na jakich byłam! Z prostej przyczyny: konwent tworzą ludzie, a oni nie zawiedli. Klimat był nieziemski, dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili! I do zobaczenia za rok!

4 komentarze

Leave a Comment

Skip to content