Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

PKP daje radę! – czyli słów kilka o podróżowaniu koleją na wózku elektrycznym

Post ten planowałam od jakiegoś czasu. Ciągle niepewna, ciągle myśląc, że może zwyczajnie miałam farta. W końcu jednak, po trzech testach (razy dwa) – zdecydowałam się. Powiem to na głos, bo zasłużono. I tylko mogę mieć nadzieję, że nie rzeczę tego w złym momencie. Panie i Panowie…

PKP daje radę!

W ciągu ostatniego roku miałam okazję trzykrotnie w trakcie swoich podróży skorzystać z usług PKP, a konkretniej TLK oraz InterCity. Jeszcze rok temu wydawało mi się to niemożliwe – każdego, kto nie wie co mam na myśli, odsyłam do postów z czerwca/lipca 2014. Ogólnie rzecz biorąc: ramp nie było, obsługa zachowywała się karygodnie, a próba zamówienia pociągu, którym z moim ciężkim wózkiem mogłabym się zabrać, kończyła się tym, że dawałam sobie spokój i wsiadałam w Polski Bus albo samochód.

Ale w tym roku… świat się zmienił. Albo ja mam takie szczęście. Nieważne. Liczy się to, że mogę powiedzieć z  czystym sumieniem: nareszcie podróżuję pociągami bez większych przeszkód. Na moim wózku elektrycznym. Brzmi jak normalność? Cóż, pewnie tak. Ale dla mnie ta normalność jest: łał.
Osoba niepełnosprawna musi zgłaszać przejazd (co nadal uważam za niezwykle frustrujące, ale nie chcę zbyt wiele narzekać – wypełnienie formularza dużo nie kosztuje – choć nadal nie mam możliwości spontanicznie gdzieś wyskoczyć, co boli, ale cóż – wierzę w metodę małych kroczków). Po wypełnieniu formularza dostaje telefon bądź maila z informacją dotyczącą pociągów. Formularze są dość nieintuicyjne, choćby dlatego, że należy wpisać do nich numer wagonu czy miejsce. Cóż, ja formularz wypełniam chcąc zyskać informację, czy w danym pociągu miejsce dla niepełnosprawnych jest i które to, zatem następuje w tym miejscu mały paradoks. Na szczęście to jedyna niedogodność. W tym miejscu od razu uprzedzam wszystkich planujących podróż na wózku – formularz to wasz święty obowiązek, jeśli zależy na rampie. To, że pociąg w rozkładzie jazdy oznaczony jest jako przystosowany, znaczy ni mniej, ni więcej, tylko że ma w środku miejsce dla wózkersa. Oznaczeń dotyczących posiadania rampy – w rozkładach nie znajdziecie.

Gniezno – Gdynia – Gniezno

W maju po raz pierwszy rozczarowano mnie. Pozytywnie, oczywiście. Po zgłoszeniu przejazdu dostałam odpowiedź z wypisanymi pociągami, które na trasie Gniezno – Gdynia mają rampę. Spodziewałam się, że może trafi się jeden. Okazało się, że jest ich kilka. Potwierdziłam zatem przejazd i stawiłam się na dworcu o wyznaczonej porze.

Tu zgrzytnęło: do obsługi nie dotarła informacja o mojej podróży, zatem rozpaczliwie walczyli z rozłożeniem rampy, by zmieścić się w czasie. Cóż, rampa jest prostej konstrukcji, ale tańce, które dane mi było obserwować, rozbawiłyby niejednego. Tak czy siak – do pociągu wsiadłam. Trafił się wagon z przedziałami. Na korytarzu jest dość wąsko i wózkiem elektrycznym manewruje się na styk, ale da się zmieścić. W środku mamy natomiast wszystko co niezbędne, w tym pasy (jeśli ktoś porusza się na wózku aktywnym np. bez hamulców). Łazienka też jest na tyle duża, by móc w niej się zmieścić, a nawet obrócić (co wcale nie jest standardem)! Istne szaleństwo!
Powrót z Gdyni odbył się na podobnych zasad, choć tym razem obsługa wiedziała, że będę jechać. Natomiast nie wiedziała jak sprzedać nam bilet, przez co mój „opiekun” – jak to ładnie jest nazwane w przepisach – zapłacił za wydanie biletu dodatkowo. Reklamację złożyliśmy, sprawa została wyjaśniona. Dodam tylko dla niewtajemniczonych: osoba niepełnosprawna o stopniu znacznym podróżująca wraz z opiekunem może dla obu tych osób kupić bilety u konduktora bez ponoszenia dodatkowych kosztów (zasada ta nie dotyczy bodajże tylko Pendolino, ale polecam zawsze patrzeć w przepisy przed podróżą, bo to się szybko zmienia).
Poznań – Kołobrzeg – Poznań

Kolejną podróż odbyłam we wrześniu tego roku, na trasie do Kołobrzegu. Tym razem trafił się wagon bezprzedziałowy, ale liczba ludzi nie była zastraszająca, mogliśmy zatem podróżować w spokoju. Także w wagonie bezprzedziałowym znajduje się przystosowana toaleta o odpowiedniej wielkości. Niedogodności są dwie: przyciski otwierające drzwi na korytarz czy do łazienki ulokowano dość wysoko oraz miejsca w „pierwszym rzędzie” (że tak ładnie to nazwę) nie mają stoliczków, na których można postawić kawę czy herbatę. Więcej wad nie odnotowałam. Oczywiście podróż ponownie była zgłoszona wcześniej (i ponownie pociągów z rampą, która jest konieczna przy ciężarze mojego wózka, było kilka do wyboru). 

Poznań, a właściwie osoby odpowiedzialne za obsługę na dworcu, naprawdę się postarały. Na dworcu przejęli nas sokiści, którzy czekali na nas (!), przeprowadzili przez tory (!!) i ostatecznie razem z nami czekali na lekko opóźniony pociąg (!!!) i zniknęli dopiero wtedy, gdy wsiedliśmy do wagonu. Nie powiem – było fajnie – sokista sprzedał nam tyle interesujących anegdot, że poczułam natychmiastowy przypływ natchnienia. Lubię ludzi, którzy lubią swoją pracę i przy tym potrafią swoim gadulstwem rozbawić nawet największych ponuraków. W Kołobrzegu sokiści już na nas czekali, przeprowadzili przez tory, odprowadzili na dworzec i dopiero tam się pożegnali.
Wszystkie powyższe uwagi dotyczą także podróży powrotnej.
Września – Kraków – Poznań

I ostatnia z podróży, która przesądziła o tym, że notka się pojawi – wyprawa w zeszłym tygodniu na Kfason (relacja – klik!). Tym razem nie było tak łatwo…

Podróż zgłosiłam ponad tydzień wcześniej. Niedługo później dostałam telefon. Przesympatyczna pani wyjaśniła mi, że z podróżą powrotną (Intercity) nie będzie najmniejszego problemu, bo pociąg ma rampę. Gorzej jednak z trasą Września – Kraków (TLK). Byłam nawet skłonna doturlać się do Poznania i stamtąd jechać, ale ograniczały nas godziny pracy. Pociąg musiał być po 16., co sprawiło, że opcje podróży zmalały do zera. Nic co miałoby rampę (nawet uwzględniając przesiadkę) na tej trasie po tej godzinie nie jechało…
A jednak dotarłam! Jak?
Cóż, to proste: ludzka życzliwość i należyte wypełnianie obowiązków. Pani kazała się nie martwić i stwierdziła, że zadzwoni później. Następnego dnia odebrałam telefon. Została zgłoszona moja podróż, a pociągowi w Szczecinie doczepiony będzie wagon z rampą. Dodam tylko, że dzwoniono do mnie kilkakrotnie, na bieżąco informując o postępach sprawy. Pani z którą rozmawiałam naprawdę się przejęła i nawet gdy miałam już czekać na telefon od kogoś innego, i tak zajrzała w system i przedzwoniła z informacją, że już jest zgłoszenie o rampie. Z własnej woli (bo przecież kilka godzin wcześniej powiedziała mi, że sprawę przejmuje koleżanka). Doceniam. Naprawdę.
We Wrześni nie doświadczyłam sokistów, ale rampa na szczęście była. Wagon faktycznie doczepiono. Choć drzwi w nim były zepsute (co sprawiło, że trochę obsługa pociągu walczyła, by móc mnie wprowadzić) – to w końcu wsiadłam. Znowu wagon bezprzedziałowy, ale bez zbędnego tłoku. Trochę hałasu, trochę trzęsienia, ale i tak – narzekać nie ma na co.
Około 23. zadzwonili do mnie sokiści z dworca w Krakowie informując, że już czekają. Gdy zatem dojechałam i wysiadłam – zaczęły się cyrki.
Głowę sypię popiołem! Od tej pory zawsze będę patrzeć na mapę przed podróżą! Koniec z jazdą w ciemno i zakładaniem, że przystanki o oczywistych nazwach – w oczywistych miejscach się znajdują!
Sokiści mieli wypuścić mnie z dworca. Cel: przystanek autobusowy Kraków Główny. I pierwszy problem: nikt nie wie gdzie on jest. 
Dworzec Główny w Krakowie po 23. to istny labirynt. Najprostsza droga prowadzi przez galerię handlową. Szkoda tylko, że w nocy jest nieczynna. Zatem: błądziliśmy, szukaliśmy, różnymi windami jeździliśmy i otwieraliśmy drzwi, które tylko obsłudze otwierać wolno było. Nie polecam nikomu na wózku znaleźć się tam w środku nocy, samemu. Ja pewnie bym stanęła na korytarzu i zaczęła ryczeć. I już.
Gdy w niedzielę przyszło nam wracać – okazało się, że gdy galeria jest otwarta, dworzec traci na swojej mrocznej formie labiryntu. Ot, jeden długi korytarz, jedna podróż windą. Co prawda wejścia do toalet (które były po schodach w dół) nie znalazłam, ostatecznie więc korzystałam z łazienek w Galerii. 
Na peronie czekali sokiści. Pomogli wpakować się do pociągu (ponoć obsługa znowu nie została poinformowana o podróży) i wziu – pojechałam z powrotem do domu. Po raz pierwszy w życiu przeżyłam ponoć typowy w polskiej kolei ścisk – człowiek siedział na człowieku. Straszne to, choć pocieszające, że ja miejsce siedzące mam zawsze pod tyłkiem.
Na dworcu w Poznaniu – cyrki, bo obsługi pociągu były tylko dwie osoby, które się nie wyrabiały (cytuję usłyszane od jednego z nich słowa), a sokiści – znowu sympatyczny pan – wściekali się, że ja muszę czekać. I tak dalej. Na szczęście jednak wysiadłam i cała wróciłam do domu.
Tak wyglądały moje podróże w ostatnim czasie. Szanowne PKP – macie u mnie kredyt zaufania. W końcu mogę jeździć pociągami – co wszystkie inne drobne niedogodności spycha na dalszy plan. Jest dobrze, a może być jeszcze lepiej. Trzymam kciuki!

1 Comment

  • Powiem szczerze, że ja Cię podziwiam – po dłuższej przerwie (ale nie tak długiej, bo dwuletniej) w ten weekend zmuszona byłam podróżować PKP. Taborem TLK.
    Myślałam, że wyjdę z siebie, pierdyknę kogoś i wyskoczę z tych pojazdów – jakiś idiota wprowadził rezerwację miejsc.
    W parze ze zmniejszeniem liczby wagonów.
    I tak – do Częstochowy jechałam tym samym pociągiem (TLK Stoczniowiec), którym w latach 2009 – 2012 jeździłam co tydzień do Krakowa.
    Wtedy ten pociąg miał około 8 wagonów.
    Plus jeden pierwszej klasy.

    Obecnie ma… 3. Plus jeden dla pierwszej klasy.
    Są te nieszczęsne rezerwacje – i owszem, każdy ma miejsce, ale nie ma innej opcji, niż siedzenie na kupie, w osiem osób w przedziale.
    To kiedyś było nie do pomyślenia!
    Owszem, zdarzało się, że cały wagon był zapchany, że był ścisk, ale to nigdy nie było takie przepełnione!
    Chyba, że weekend przed świętami, ferie lub wakacje.
    W normalne dni bywało, że człowiek znalazł miejsce dla siebie w pustym przedziale.

    Jak weźmie się pod uwagę, że po 26 roku życia człowiek traci ulgi nawet jeśli ma status studenta, to odechciewa się podróżowasć PKP. Za podróż w takich warunkach nie chce mi się płacić.
    W tej samej cenie dojechałabym polskim busem – okey, no, musiałabym dopłacić za Aviomarin jedynie ;P
    Ale rozprostowałabym nogi!
    I nie musiałabym trzymać bagażu na korytarzu.

    Niepełnosprawnymi PKP się przejmuje bardzo – bo było mnóstwo cyrków, awantur, krzywych historii w mediach.
    Pilnują się, bo wiedzą, czym się ich zaniedbania w kwestii niepełnosprawnych kończą.
    Ale pełnosprawnymi przejmują się średnio.

    Zatem jeszcze raz – podziwiam Cię.

Leave a Comment

Skip to content