W sobotę wybrałam się do kina na „Nimf()mankę”. Wypad był dość spontaniczny – nagła zmiana planów znajomej spowodowała desperackie poszukiwania innej opcji na wieczór. O filmie tym słyszałam już jakiś czas temu i przyznaję, że zaintrygowało mnie ile granic można przekroczyć na srebrnym ekranie. Gdy więc dowiedziałam się, że w ten weekend wchodzi do kin – nie zastanawiałam się ani chwili.
I wiecie co? Z seansu wyszłam wstrząśnięta. „Nimf()manka” to film, który bardzo ciężko jednoznacznie ocenić i zakwalifikować. Historia zaczyna się do bólu artystycznymi ujęciami deszczu – nie jestem kinomaniakiem i szczerze nie znoszę takiej stylistyki, więc od razu pomyślałam, że czekają mnie dwie godziny męki. Byłam w ogromnym błędzie – nawet nie wiem kiedy ten czas minął.
W historię zostajemy wciągnięci w bardzo typowy sposób – ot, leży sobie kobieta, pobita i poturbowana. Obok przechodzi mężczyzna. Oczywiście chce wezwać karetkę i co jeszcze bardziej oczywiste – ona mu zabrania. Ostatecznie zabiera ją do domu. I zaczynają rozmawiać. Ona opowiada mu historię swojego życia – a właściwie historię swej nimfomanii – a on każdy fragment komentuje w zaskakujący sposób. I tak dowiadujemy się jak łowić ryby na muchę, na czym polega polifonia, poznajemy definicję liczb Fibonacciego… Oczywiście wszystko to w kontekście ostrego seksu. Brzmi dziwnie?
Idźmy dalej – wszystkie opowieści okraszone są wcześniej wspomnianymi artystycznymi ujęciami. Fabuła? Niby się przewija, ale mam wrażenie, że stanowi tło. I tu właśnie pojawia się coś, co bym nazwała fenomenem – odkrywamy, że w tym filmie nie historia jest najważniejsza, ale wynikające z niej przemyślenia. To trochę taki traktat na temat dobroci człowieka, moralności, seksualnej rewolucji. I choć po raz kolejny napiszę, że czegoś takiego nie lubię – to mi się podobało. Dotknęło mnie, z przejęciem słuchałam i analizowałam postępowanie Joe, tytułowej nimfomanki. Fenomen, prawda?
Jednak muszę wspomnieć o czymś jeszcze. Dla mnie film się broni dzięki wspomnianym elementom, ale to nie one sprawiły, że nagle stał się modny i okrzyknięty kontrowersyjnym. Zamieszanie wokół „Nimf()manki” wynika z ilości seksu, która jest na ekranie. Jeśli ktoś chce obejrzeć porno w HD – niech rusza do kina. Nie przesadzam. Spodziewałam się różnych namiętnych ujęć pełnych nagości, ale nie tego co nam reżyser zaserwował. Możemy z bliska podejrzeć seks francuski, zobaczyć jak męskie pocałunki wpływają na kobiece piersi, pochwę w trakcie badania ginekologicznego, kilkadziesiąt ujęć penisów wyświetlanych jeden po drugim na całym ekranie, gdy Joe opowiada o swoich podbojach – tak, oczywiście, artystycznie ujętych 😉 Współczesna młodzież ma niezwykle łatwy dostęp do pornografii, sceny seksu nie są niczym nowym w filmach, a teledyski młodych gwiazdek pop coraz częściej przypominają jedną wielką orgię – a mimo to „Nimf()manka” jest jakimś powiewem świeżości w tej tematyce. Bez tabu, ale też bez ton fluidu i upiększania. Naturalistycznie, a momentami wręcz anatomicznie.
„Nimf()manka” ma dziwną moc. Nie jest filmem wybitnym, ani też nie stanie się moim ulubionym – jest jednak swego rodzaju nowym kierunkiem w kinematografii. Wciągającą… rozprawką filozoficzną? Przypowieścią? Coś w tym stylu. A także przesunięciem granic tabu. Czy potrzebnym? Tego nie wiem. Wiem jednak, że choć zwykle nie recenzuję na tym blogu filmów, to emocjami związanymi z tym zapragnęłam się podzielić. I wiem też, że nie mogę doczekać się drugiej części. Strasznie jestem zaintrygowana, czy Joe zostanie przez swego wybawcę „rozgrzeszona”, czy na koniec reżyser uraczy nas lekcją sztywnej moralności. A może będzie jeszcze inaczej? Dowiem się za niecały miesiąc.
A Wy? Byliście już, wybieracie się czy to nie dla Was?
12 komentarzy
Alicya Rivard
Ja chętnie zobaczę 🙂 to coś w moim stylu.
Ula Paj
Doskonale napisana recenzja!Wcześniej ten film mnie w ogóle nie interesował ale tak mnie zaintrygowałaś,że chcę go zobaczyć 🙂
blach
Podziel się wrażeniami 😉
Mama Calineczki
Ja chcę ten film obejrzeć, ale czekam na dvd 😉
Anonimowy
Film obejrzałam, podobał mi się.
Ale ogólnie to chciałam Tobie brawo, za genialną recenzję! (;
blach
Dziękuję 🙂
Anonimowy
A ja polecam "Kaligulę" z 1978r w wersji uncut… Cos dla miłośników piekielnego naturalizmu… nie wiem, czy do dostania w oficjalnym obiegu, ale w "chomikowej" sferze jest w HD 🙂
J.W
Agnieszka "Morticia" Adams
bylam ! zachecona rekomendacjami kilku,aczkolwiek niewielu osob, poszlam w miniony czwartek. Z pewnoscia nie jest to film, jak u Ciebie, ktory bedzie nalezal do moich ulubionych czy takich, do ktorych sie wraca. Momentami byl tak nudnawy, ze nawet w tym doszukiwalam sie czegos interesujacego, ale niestety.. Na pewno film zaskoczyl mnie ze wzgledu na sceny dosc dosadne,jakich w kinach raczej sie nie widuje… Nawet nie wiem czy pojde na II czesc. szalu ni ma
blach
A mnie ruszyło i nie mogę się dwójki doczekać 😉
Anonimowy
A ja proponuję odszukać w Google – Strefa zachwytu kobietą
blach
Sporo tych propozycji – będę musiała sprawdzić wszystkie 🙂 Dzięki!
Anonimowy
super recenzja jestem podobnego zdania