Co ja tutaj właściwie robię…?
Ach, no tak, migam się od pracy.
Tym miłym akcentem zaczynam dzisiejszą notkę. Jednak zaraz, należy się maleńkie sprostowanie – wbrew pozorom ta notka nie będzie o niczym. Trochę ostatnio się dzieje.
Mam niewiarygodną ochotę zacząć od typowego porannego marudzenia. Jeśli więc nie chcecie tego słuchać, przeskoczcie akapit.
Niiiic miiii się nieee chceee! Słońce za oknem świeci tak niewyobrażalnie pięknie, że nie jestem w stanie uwierzyć w pięć stopni, które wskazuje termometr. Najchętniej bym ruszyła gdzieś w pola, ze słuchawkami na uszach, z dala od miasta… Ale mam co chciałam. Mogłam się uczyć regularnie, wykonać prezentacje na etykę (etyka, na Polibudzie, jak to boli!) kilka tygodni wcześniej. Oczywiście, że mogłam, ale zawsze było coś ważniejszego/ciekawszego/bardziej pitu-pitu (niepotrzebne skreślić). Więc teraz siedzę przy komputerze, gapię się w ekran i myślę o prezentacji, o nauce na laboratoria z grafiki (niby nie mam kolokwium, ale warto by było przygotować się na zajęcia z przedmiotu, który jako jeden z niewielu mnie zainteresował), o kolejnej partii artykułów do napisania, o dodatkowym zleceniu, któremu odmówić mój pracoholizm zabronił… Ech, siedzę, myślę, marudzę. Dobra, pora wziąć się w garść!
Bo przecież dzieje się pozytywnie! Jutro na portalu HorrorReviews.pl odbędzie się premiera mojego nowego opowiadania. „Zła myśl” powstała z okazji trwającej na HR akcji: Listopad miesiącem Brama Stokera. Dlatego zdradzę Wam, że możecie się spodziewać… wampirów, oczywiście. Ale nie bójcie się, stereotypowemu oklepanemu podejściu mówię precz! Zresztą jutro sami się przekonacie… I mam nadzieję, że podzielicie się wrażeniami.
Pozostając w tematyce literackiej. Wielokrotnie powtarzałam, że recenzji pisać tu nie będę – i nie zmieniłam zdania. Jednak zamierzam dzielić się czasem odczuciami na temat tego, co przeczytam… Gdy są wyjątkowo intensywne… Tak jak teraz.
W weekend skończyłam czytać „Jasność” (bardziej znane jako „Lśnienie”) Kinga. I jestem zakochana, urzeczona, kompletnie zauroczona! Sposób, w jaki King przedstawia to, co się dzieje w głowach bohaterów, jest niesamowity. Czytając czułam się, jakbym naprawdę siedziała w ich umysłach, rozumiałam motywy nimi kierujące, współczułam i nienawidziłam. Fabuła, choć dobra, schodzi na drugi plan… Umysły bohaterów, to jak stopniowo wpadają w skrajny obłęd, jak w pewnym momencie przestają rozróżniać rzeczywistość od fikcji (a może wszystko jest rzeczywistością? lub cały świat stał się fikcją)… Brak mi słów. Niesamowite.
Odruchowo porównywałam książkę z filmem, ponieważ film zawsze zaliczał się do grona moich ulubionych. I choć wciąż wielbię „Lśnienie” Kubricka, to dotarło do mnie, jak przeraźliwie jest spłycone. Jedyne co w moich odczuciach przemawiało na korzyść filmu, to fakt, że w nim nie do końca jest wyjaśnione, czy mamy do czynienia z duchami, czy wyłącznie z chorobą psychiczną. Na koniec książki nie ma tej niepewności, wyraźnie wiemy, że towarzyszą nam zjawiska paranormalne. Wolałabym jednak sądzić, że (uwaga, spoiler) Jack ześwirował.
I mała rada dla tych, którzy zechcą po książkę sięgnąć. Koniecznie poszukajcie jakiegoś nowszego wydania. Gdy na każdym kroku czytałam, że rodzice do dziecka mówią „stary” zamiast „doktorku” (wyraźne nawiązanie do Królika Buggsa, którego tłumacz nie wyłapał), krew mnie zalewała.
Wczorajszy wieczór natomiast urozmaiciła mi lektura noweli Edwarda Lee „Pokój 415”. Ten krótki tekst dołączony został do najnowszego numeru „Coś na progu” (pod warunkiem, że zamówiłeś w przedsprzedaży). I… jestem bardzo rozczarowana. Edward Lee, niewiarygodnie modny przedstawiciel literatury ekstremalnej, zdobywca różnych nagród, zwany kontrowersyjnym i przekraczającym granice, po prostu nudzi.
Uwielbiam, po prostu uwielbiam klimaty pełne erotyki, doprawione brutalnością, czasem zbereźne czy bluźniercze. Po prostu literatura ekstremalna ze swej definicji jest bardzo w mym guście. Niestety, Edward Lee mnie zawodzi. Wcześniej czytałam „Sukkuba” i mogę oba teksty podsumować praktycznie tak samo: dostajemy taką dawkę porno, że zamiast wywoływać w nas emocje, zaczynamy ziewać. Wibratory, masturbacja, seks na wszystkie możliwe sposoby, bdsm, tortury – tego w jego twórczości jest nadmiar, przez co historie stają się przewidywalne, a fabuła zanika… I uwierzcie, że jeśli ja twierdzę, że jest przesyt takich interesujących elementów, to naprawdę jest.
Raz tylko twórczości Edwarda Lee udało się mnie zaskoczyć i przyznam, że był to jeden z najlepszych tekstów jakie w życiu czytałam. „Stół” to bardzo krótkie opowiadanie, dostępne w Internecie. Wyraziste, mocne, z niesamowitym zakończeniem. Krwawe i wyuzdane, ale nie nużące ciągłym powtarzaniem słowa „kutas” (jak to jest w przypadku „Pokój 415”). Jeśli chcecie poznać mistrza prozy ekstremalnej, proponuję zacząć od tego wyjątkowego tekstu. Wtedy wybaczycie mu całą resztę.
Choć planowałam krótką notkę, to jak zwykle się rozpisałam. Ale przyznam, że dawno żadna lektura nie wywarła we mnie zbyt wielu emocji. Więc gdy to się w końcu stało – musiałam się nimi podzielić!
A teraz biorę się (na serio!) do pracy. Życzcie mi powodzenia. I wyślijcie wirtualnego kopniaka. Uwierzcie, przyda się.
Czekam na to nowe opowiadanie (i na koszulkę ^^)! Jestem bardzo ciekawa…
Już jutro okaże się, czy warto było czekać 🙂
(wysyłanie wirtualnego kopniaka…. proszę czekać)
😛
Btw, ja tam do starej wersji "Lśnienia" nic nie mam, wręcz kupiłem sobie "Jasność" specjalnie. Chociaż fakt, lepiej po raz pierwszy przeczytać książkę w nowszej wersji.
Btw, przeczytaj "Misery", o ile jeszcze tego nie zrobiłaś :>
Przeczytam, bo nie zrobiłam 😉
Mnie w "Jasności" najbardziej razi ten "stary" i wielokrotnie psuł radość z czytania. Oraz miejsca, w których brakowało akapitów bądź linijek tekstu, choć to akurat mogą być wady tego konkretnego egzemplarza 😉