Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Półfinały Mocne Strony Kobiety – relacja!





Półfinały Mocne Strony Kobiety magazynu Cosmopolitan minęły błyskawicznie… Tyle wrażeń, ludzi, emocji. Długo się zbierałam, by podzielić się wspomnieniami. Przeżyłam trzy magiczne dni i rozkoszowałam się nimi we wnętrzu własnej głowy, dziwnie radosna i naładowana pozytywną energią. Ale trzeba wrócić do codziennych obowiązków – przede wszystkim egzaminy. Chyba jestem już gotowa, by opowiedzieć wszystko. Zaczynam od naszego cudownego PKP – potem przejdę do wrażeń z wyjazdu. Miłej lektury – całości lub fragmentów wybranych (jak w szkole…)!

Polskie Koleje Potworne

Przygoda zaczęła się tak naprawdę tydzień wcześniej. Ogrom przygotowań – musiałam znaleźć kogoś, kto ze mną pojedzie i zaklepać pociąg. Pierwszy raz wyjeżdżałam na dłużej z domu, tylko z koleżanką, ufając polskim kolejom. Oczywiście na tym etapie zaczęły się największe absurdy.

Tydzień przed wyjazdem zaczepiłam na dworcu kogoś z obsługi – i wypytałam o rampy. Tak, są rampy. Tak, w każdym pociągu oznaczonym 'pociąg z wagonem dla niepełnosprawnych’. Tak, tak, wszystko jest, proszę się nie martwić. Wyobrażacie sobie moją radość? W końcu pojadę w komfortowych warunkach gdzieś dalej, wyluzuję, poczytam, poplotkuję nie odczuwając kilometrów! Widać, że nigdy nie jechałam pociągiem dalej niż do Poznania, prawda? 😉

Dwa dni wcześniej – rezerwacja. Osoba niepełnosprawna chcąca podróżować pociągiem musi to zgłosić 48 godzin wcześniej. Wysłałam maila i czekałam… Gdy do wieczora się nie doczekałam – zadzwoniłam. Tak, oczywiście, moje zgłoszenie zostało przyjęte; tak, proszę się nie martwić, w tym pociągu jest rampa – tyle się dowiedziałam. Chyba domyślacie się do czego zmierzam?

Dzień wcześniej – telefon. Rampy nie ma. Ale spokojnie – wniesiemy! Na moją konsternację i pytanie JAK (sam wózek to 130 kilogramów) – konsternacja równa mojej. W tym miejscu jednak po raz pierwszy uśmiechnął się do mnie los – trafiłam na sympatycznego człowieka, który wie co robi na swoim stanowisku – załatwił przeczepienie wagonu w Szczecinie. Bym mogła podróżować. Radość? Owszem. Ale jednocześnie konsternacja: skoro wszystko to wagony przystosowane dla niepełnosprawnych to jak te durne przepisy są zrobione, że nie można rampy (czytaj: kawałka blachy) przełożyć z wagonu do wagonu, tylko trzeba cały wagon przeczepiać?! Wyjaśni mi ktoś? Bo ja nie ogarniam.

Środa. Dzień wyprawy! Podekscytowane dotarłyśmy na peron, a tam… informacja, że będę wniesiona. Że wagon ów rampy nie ma. I znowu: gdyby nie fakt, jak sympatyczna ekipa jechała pociągiem, jak miła trafiła się obsługa – byłabym wściekła. W tej sytuacji – wzięłam to na klatę, panowie (prawie że) na klatę wzięli mnie – i daliśmy radę. Naprawdę – wspaniała ekipa. Muszę to podkreślać, bo wracając tak miłych ludzi nie spotkałam.

Czy muszę dodawać, że rampa grzecznie leżała w łazience?

Komunikacja – to podstawowy problem kolei. Sprzeczne informacje na każdym kroku. A ja chciałabym tylko wyszukując połączenie w wyszukiwarce i zaznaczając, że ma być przystosowany pociąg – ów pociąg otrzymać. Jest ich mało w Polsce? Ja mogę to zrozumieć, mogę kombinować inaczej jak dojechać. Ale będąc ciągle wprowadzanym w błąd – można się wkurzyć.

Na koniec opowieści o podróży do Warszawy dodam tylko, że pociąg utknął w Kutnie. Lokomotywa się popsuła i z trzech godzin – zrobiło się pięć. Oczywiście przesiąść się nie mogłam, bo w Kutnie stary dworzec, więc nawet nie szło by mnie wnieść do innego pociągu – a jak wcześniej wspominałam rampa jest powiązana z wagonem. Nie, nie sznurkami. Przepisami.

Sen o Warszawie!

Uwielbiam Warszawę. Kocham duże gwarne miejsca, w których dużo się dzieje. Okazało się jednak, że hotel DoubleTree by Hilton, w którym spałyśmy… leży gdzieś na końcu cywilizacji. Gdy dotarłyśmy do miasta, zrobiłyśmy sobie półgodzinny spacer („Łee, to tylko jeden przystanek, co będziemy czekać, idziemy” – tak, tak, logika), przetrwałyśmy podróż autobusami i ostatni – najstraszniejszy etap – bieg przez chmurę komarów (ciągle liczę bąble) – naszym oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach.
Tak to ja mogę żyć!
Hotel jest naprawdę luksusowy. Mój plan bycia kiedyś sławną i bogatą 😉 zawiera noclegi w takich hotelach – ale dopiero po czterdziestce. Nigdy nie sądziłam, że marzenie spełni się wcześniej. 
Do kluczy dostałyśmy najlepsze ciasteczka jakie w życiu jadłam, wbiłyśmy do pokoju, który zapierał dech w piersiach (kolejny „plus” bycia na wózku – pokoje przystosowane znajdowały się na piętrze honorowym – bajer, mówię Wam!) i wio!, poznać ekipę i zjeść kolację.
Przyznam, że bałam się. Bałam się dziewczyn, które poznam. Miałam absurdalną wizję rozchichotanych panienek ściskających Cosmo i wymieniających porady dotyczących pozycji seksualnych gestykulując łapami w zabójczo długich tipsach. Ta moja wyobraźnia…
Tam były NAJWSPANIALSZE kobiety, jakie kiedykolwiek spotkałam. Wszystkie sympatyczne, raz-dwa sprawiły, że trema minęła. Wśród nas był żołnierz (!), po studiach prawniczych (!!) o wyglądzie modelki. Nie mogłam oderwać wzroku. Była policjantka. Była dziewczyna ćwicząca taniec brzucha (nieźle jej to szło…). Mnóstwo organizatorek akcji charytatywnych, właścicielki firm, laska od pole dance. Ogrom inspiracji i energii prosto od całkiem normalnych (no dobra: normalnych według mojej definicji ;)) kobiet. Poczułam, że jestem wśród swoich. To było piękne.

Uśmiech, obrót i coś o sobie!

Gdy już w czwartek wygrzebałam się z pokoju – wciągnął mnie wir wydarzeń. Przede mną były rozmowy z jury, manicure, dermokonsultacja i inne atrakcje.
Dotarłyśmy ekipą na piętro… i oczywiście – rzut na ściankę! Dawno tak się nie ubawiłam. Zdjęcie z Cosmo w tle – co za szpan! Pojawił się fotograf – przeuroczy, który nie odstępował nas na krok. Pojawiła się dziennikarka, która przechwytywała kolejno dziewczyny i wypytywała przed kamerą o różne sprawy. A że nazywam się Błach… zaraz potem przyszła kolej na sam-na-sam z jurorami. Alfabetycznie wchodziłyśmy, w razie wątpliwości 😉

Rozmowa – cudowna. Miałam wrażenie, że przesympatyczny pan psycholog o lekko diabelskim uśmiechu próbuje człowieka złapać na jakieś pytanie – chyba się nie dałam. Atmosfera była cudowna, a gdy się rozgadałam… To chyba domyślacie się efektów. Nie powiedziałam połowy ważnych rzeczy – ale i tak wyszłam zadowolona.

Prosto z rozmowy – do pokoju obok. Reklamowała się firma robiąca manicure – narzekałam na niego, bo bardzo wolno mi wysychał, ale teraz jestem pod wrażeniem – minęło tyle dni, a pazury ciągle oszałamiające. Reklamowało się też Vichy i badało nam skórę. Byłam w szoku, gdy wyszło mi naprawdę wysokie nawilżenie. Regularne latanie do kosmetyczki jednak przynosi efekty.

Popołudniu miałyśmy kolejne spotkanie z jurorkami – część z nich się spóźniła i przygotowała na spontanie rozmowy w kółeczku. W tym momencie mogłam wysłuchać historii wszystkich kobiet. Dziewiętnastolatka, która rozkręciła akcję Dni Dla Życia (początkowo maleńki projekt, który w przyszłym roku odbędzie się w szesnastu miastach!), kobieta wiele lat po wypadku, która miała nie ruszać nogami, ale się nie poddała i szalała z nami do rana, mająca w planach rozkręcić firmę robiącą designerskie produkty ortopedyczne (z jej laski była niezła laska), dziewczyna jeżdżąca na longboardzie, inna malująca murale, jeszcze inna, która rzuciła wszystko i zaczęła podróżować…

 
Chciałabym móc przedstawić Wam wszystkie dziewczyny – ale nie starczyłoby miejsca. Piszę o tym, co udało mi się zapamiętać w ogromie wrażeń, ale jednocześnie chcę podkreślić – każda miała niesamowitą historię.
Współczułam jury. Nie byłabym w stanie wybrać dziesiątki. 
I gdy w trakcie kolacji ogłoszono wyniki, po raz pierwszy w życiu nie poczułam ukłucia, że mi się nie udało. Wszystkie byłyśmy zwyciężczyniami. Wspaniałe, mądre, piękne. Po prostu.

Let’s start the party!

A potem zaczęło się szaleństwo… Daruję sobie opowiadanie o całonocnym imprezowaniu – powiem tylko, że latały staniki, a „zdjęcia z budki” – kupiły nas wszystkie. Najlepsza pamiątka z imprezy! Mogę jeszcze wspomnieć o eleganckich kelnerach, którzy pytali nas, z której plantacji chcemy wino i tak dobrym, ale wykwintnym jedzeniu, że gdy wróciłam do domu ucieszyłam się jak dziecko na widok kurczaka.

Hilton to jednak nie tylko nazwa hotelu. Nie tylko piękny wystrój. To przede wszystkim jakość obsługi, która sprawia, że na każdym kroku czułam się jak księżniczka.

Potem minęła północ, nadszedł poranek, nagrałyśmy taneczny teledysk (dżizis!)… i poszłyśmy spać.

  

Rozstania i powroty

Piątek był straszny. Jak pożegnać się z ludźmi, z którymi tak bardzo odbiera się na jednych falach? To nigdy nie jest łatwe. Jak okazać radość organizatorom, którzy stanęli na wysokości zadania? Jak wyrazić radość, smutek, tęsknotę, szczęście i przy tym wszystkim się nie poryczeć?

Ciężko. Ale wierzę, że uda się nam utrzymać znajomości. Wierzę.

Jedzie ciapąg z daleka…

Powrót koleją – i znowu historia warta opowiedzenia. Ale postaram się w skrócie.

Miałyśmy wracać wieczorem, ale padnięte i wymęczone uznałyśmy, że spróbujemy na spontanie wbić wcześniej. Oczywiście w czwartek wieczorem chciałam to zgłosić – ale panienka z fochem wyjaśniła, że 48 godzin wcześniej i tyle było z rozmowy.

Dworzec Zachodni w Warszawie… Umarłam. Wielokrotnie. Z wrażenia. Takiego syfu jeszcze nie widziałam. Jechałam windą towarową, by dostać się do przejścia podziemnego. Z przejścia podziemnego byłam wpychana po podjeździe wylanym na schodach (wyobraźcie sobie pod jakim kątem), bo nie było wyjść na perony. Trafiłam w miejsce pełne samochodów (czyli jednak szło tam dojść normalnie!), a potem leciałam z ochroniarzem gdzieś bocznymi drogami, przez tory, byle na peron. Gdy już dotarłyśmy, wykończone, wściekłe i zmachane – wsiadłyśmy do środka dzięki życzliwości ludzi (to mnie fascynuje: obcy nigdy nie mają problemu, by pomóc; ochroniarze co się nasapali, że nie dadzą rady i że mam jechać na Główny – to się nasłuchałam).

Oczywiście konduktor zwrócił mi uwagę, że powinnam była podróż zgłosić. Może i powinnam. Ale zgłosiłam gdy jechałam w środę – i co się działo? Jaka byłaby różnica?

Zastanawiam się gdzie miał głowę ten, który wymyślił cały system. Wystarczyłoby by na każdym (dobra: na początek każdym większym – tniemy koszty) dworcu była jedna rampa. Niepełnosprawny dzwoni pół godziny wcześniej i zgłasza, że będzie potrzebował. Tylko tyle. A nie kombinacje alpejskie.

To właściwie cała historia. Notka wyszła mi przeraźliwie długa – pozdrawiam tych, którzy dotarli aż tutaj! Przeżyłam wspaniały czas, przekonałam się, że nie ma ograniczeń, poznałam niezwykłych ludzi – i z tego mam frajdę. A PKP – cóż, wiem, że wielu niepełnosprawnych mnie czyta i czułam się zobowiązana opowiedzieć ze szczegółami jak się podróżuje. Mam nadzieje, że komuś to się przyda.

Ja teraz czuję niezwykłą potrzebę działania. Podoba mi się to uczucie.


Dziękuję wszystkim tym, dzięki którym te trzy dni były tak niesamowite <3

łupy – jaram się tym, jak piękne rzęsy będę miała 😉

4 komentarze

  • Odkąd czytam Twojego bloga i pojawiają się notatki o koszmarkach PKP, zaczęłam się mocno rozglądać jakie są udogodnienia dla niepełnosprawnych. W pociągach TLK nie zauważyłam niczego, co by mogło pomóc, za to w elektrycznych szynobusach Kolei Dolnośląskich są wbudowane specjalne windy. W spalinówkach są tylko schodki. Za to można przejechać się wózkiem po całym szynobusie. Szkoda, że tych wind w pociągach nie ma we wszystkich… Ciekawe czy sławne pendolino je ma 😀

  • No tak PKP to temat rzeka a odpowiadając na pytanie "dlaczego nie można przełożyć rampy …" To proste bo to by było za łatwe i za proste.Zawsze zastanawia mnie ta Polska logika to durne komplikowanie sobie prostych spraw.Zawsze znajdzie się ktoś co uważa,że tak się nie da tylko musi być tak jak on myśli.Hilton hymm na bogato poszli. Jakoś brakuje mi tych zdjęć gdzie latały staniki…,ale ok rozumiem cenzura itp 😛 Po za tym z własnego doświadczenia wiem,że są takie zdjęcia które nawet nie powinny powstać.Podsumowując widać musiało być ,że tak powiem zacnie i następnym razem życzę wygranej 🙂

Leave a Comment

Skip to content