Marissa Mayer, aktualny prezes Yahoo to jedna z najbardziej wpływowych kobiet w Krzemowej Dolinie. Zaczęła swoją karierę zawodową od… pracy w Google, w 1999 roku. W ten sposób znalazła się w pierwszej dwudziestce zatrudnionych osób w małej, nikomu nieznanej firmie, która po kilku latach stała się gigantem. Kocha swoją pracę, a programowanie jest dla niej rozrywką. I jest piękną kobietą, która wie jak podkreślać swoje atuty.
Przeczytałam o niej w ostatnim Elle. Zafascynowała mnie – pewnie przez wiele lat poddawałam się stereotypowemu myśleniu, ale nie sądziłam, że w Yahoo, korporacyjny gigancie i jednym z królestw Internetu, prezesem może być kobieta. W dodatku kobieta, która została przejęta od konkurencji. Jestem w pełni świadoma istniejącego równouprawnienia, ale prawo prawem, a rzeczywistość często wygląda zupełnie inaczej. I właśnie o tej rzeczywistości chciałam napisać.
Artykuł dotyczył nie tyle sylwetki Marissy, a kontrowersji, które wywołuje wokół siebie. Wyobrażacie sobie, że w firmie pojawia się nowy prezes, który tego samego dnia ogłasza, że jest w ciąży? Nic dziwnego, że już na „dzień dobry” narobiła sobie wrogów. Pracowała aż do rozwiązania, a na urlop macierzyński poszła tylko na dwa tygodnie. Po powrocie w jednym z pomieszczeń biura… przygotowała miejsce dla dziecka. Mały plac zabaw, pozwalający opiekować się dzieckiem, ale też pracować na najwyższych obrotach. Zastanawiam się co by się stało, gdyby to mężczyzna zaczął przychodzić do pracy ze swoją pociechą. Pewnie kontrowersje byłyby podobne.
Kolejną krytykowaną decyzją było zmuszenie wszystkich pracowników do przyjeżdżania do biura. Koniec z pracą zdalną. I znowu pojawiły się protesty, a najwięcej buntowały się… matki, które pracując zdalnie godziły macierzyństwo z zatrudnieniem.
Ostatnio jednak ponownie zawrzało na jej temat. Pojawiła się w Vogue, a artykuł został opatrzony przepięknym zdjęciem blondynki na leżance, ubranej w elegancką kobaltową sukienkę. I zaczął się krzyk: że prezesowi tak nie wypada!
Czytając na ten temat dostawałam coraz większe oczy ze zdziwienia. Największy szok przeżyłam, gdy odkryłam, że cytowane wypowiedzi należą do… feministek. Jako kobieta, ba!, jako przyszła programistka, jestem dumna z tego, że na tak wysokim stanowisku znajduje się Merissa. Może to głupota, może naiwna babska solidarność, nie wiem. Byłam przekonana, że feministki, osoby walczące o prawa kobiet i równouprawnienie, tym bardziej będą dumne z bohaterki tego posta. A tu guzik – nie, trzeba ją zjechać od góry do dołu, bo na zdjęciu jest seksowna. Panowie, co myślicie?
Przeglądając fotografie Marissy widzę, że zawsze stara się ubierać pięknie i kobieco. Jej stroje są dopracowane w najmniejszym szczególe, a i ona sama przyznaje, że lubi modę. Nigdzie jednak nie dostrzegam epatowania seksualnością, golizny. Nie ma wielkich dekoltów czy mini. Mimo to dyskusja się rozpętała, a świat biznesu zawrzał.
I dlatego się zastanawiam: czy kobieta zajmująca wysokie stanowisko ma obowiązek wyglądać jak korpoludek? Zdania naukowców i psychologów zacytowanych w Elle są podzielone. Niektórzy twierdzą, że mogłaby pojawiać się nago i nikogo nie powinno to obchodzić. Inni przypominają o dress code. Wspomniane są też badania, według których seksowne kobiety panowie dopuszczają w firmach, ale… tylko na niższych stanowiskach. Czyli kobieta znajdująca się w hierarchii wyżej od mężczyzny, powinna być babochłopem? A może po prostu wszystko się rozbija o definicję pojęcia „seksowny”, które ma w tym kontekście wyraźnie pejoratywny wydźwięk?
Pewnie, panowie zwykle fotografują się w garniturach i władczych pozach. Czy chcemy jednak tego samego dla pań? Jeśli mężczyzna może sfotografować się na polu golfowym, by pokazać, że ma pasję, to kobieta nie może mieć zdjęcia jak leży i odpoczywa?
Wydaje mi się, że jesteśmy mimo wszystko nowe w świecie biznesu, więc mamy prawo kreować własne zasady. Kopiowanie męskich zachowań wcale nie jest dobrym rozwiązaniem. Twórzmy własne, czasem uczmy się na błędach. Gdyby Mayer sfotografowała się w kostiumie kąpielowym – wtedy bym zaczęła się zastanawiać czy to wypada. Ale zdjęcie, na którym jest zwyczajnie piękna w żaden sposób mnie nie razi.
Nie wiem czy wszystkie kontrowersyjne decyzje przez nią podjęte są właściwe. Wiem jednak, że Yahoo zaczyna wracać na rynek z nową siłą, odnotowuje wzrost zysków. A to coś znaczy. Swoją drogą odkąd poczytałam na jeden temat, nasuwa mi się ciągle do głowy tytuł pewnej książki. O takim diable, co to u Prady się ubierał.
A Wy, jak odbieracie tę postać? I co myślicie o tej „sensacyjnej” fotografii?
Sending best Christmas wishes to you and your fantastic blog!
Best Regards
Miss Margaret Cruzemark
http://margaretcruzemark.blogspot.com/
heh, feministki są żałosne z tym hejtem, bo ktoś poza tym, że odnosi ogromne sukcesy, jest kobietą która nie nosi wora po ziemniakach i nie wygląda jak wywleczony spod kredensu kocmołuch:)
nie rozumiem takich problemów. Panna poza tym, że łeb na karku, jest też piekna, dlaczego ma to ukrywać?:)
Zgadzam się 🙂 W ogóle przeraża mnie to co się stało ze słowem "feministka". Jak byłam nastolatką było dla mnie całkowicie oczywiste, że każda nowoczesna kobieta powinna mieć w sobie coś z feministki. Przecież tu chodzi o prawa kobiet, równe traktowanie na rynku pracy czy nawet w sprawach seksu. A w dzisiejszych czasach feministka stała się synonimem babochłopa, który podpina wielkie teorie pod fakt, że nie ma chęci golić nóg. Smutne.
Marzę, by mieć tyle szyku i klasy, by umieć wyglądać jak ta kobieta.To raz. Feministki zachowujące się wbrew logice to dwa. Jednak nie umiem się ustosunkować do pracy rezygnacji pracy zdalnej, bardzo mieszane odczucia to budzi.
Gdybym pracowała tam i nagle usłyszała, że mam zacząć przyjeżdżać do firmy, szlak by mnie trafił. Całe życie pracuję zdalnie i podoba mi się ten tryb. Ale z drugiej strony zatrudnili ją by ratować bądź co bądź podupadającą firmę. I jej działania przynoszą efekty. Może więc ma to jakiś sens.
Obawiam się, że części pracowników potrzebny był taki bat, ze strony pracodawcy się rozumie, z drugiej mamy ileś tam matek (rozumiem złość innych, ale tu chyba było najboleśniej jeśli chodzi o zmianę systemu pracy) zmuszonych do znalezienia opieki dla dzieci i same dzieciaki wrzucone do nowego systemu w domu.