Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… STOP! Jeszcze raz.
Zaledwie trzy dni temu, w bliskim memu sercu mieście, miało miejsce wydarzenie, które na zawsze zmieni oblicze fantastyki w Polsce. Pyrkon! Festiwal fantastyki, na który czekałam od kilku miesięcy, a który minął w tempie błyskawicznym. Jak było? Co przeżyłam? Czy wart był tylu nerwów związanych z ciągle nawalającą organizacją (mówię o moich przygotowaniach do wyjazdu)?
Dowiecie się w następnym odcinku!
No dobra. Dowiecie się kilka linijek niżej, w krótkiej relacji, którą postanowiłam przygotować. Tak, tak, konwenty szkodzą na mózg. Pozytywnie!
Moja cudowna plakietka z koziołkiem! |
Na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich przybyłam w piątek, późnym popołudniem. Nie byłam zaskoczona widokiem tłumów czekających w kolejce do kas – nie bez powodu Pyrkon zyskał drugie, nieoficjalne imię – Kolejkon. Ucieszyłam się, że mnie to ominie, jednocześnie współczując czekającym ludziom – i ruszyłam do kasy dla gości. Zostałam obsłużona błyskawicznie i już mogłam wchodzić na teren w rozkosz obfitujący!
Nie, zaraz. Nie mogłam. Okazało się, że ochrona pyrkonowa nie ma możliwości otwarcia bramki dla niepełnosprawnych i musiałam czekać na ochronę targów. Cóż, nie stałam trzy godziny w kolejce po bilet, a jedynie pół godziny czekałam na otwarcie bramki. Nie marudzę, bo wiem, że inni mieli gorzej. Zresztą w tym momencie spotkałam już mnóstwo znajomych i byłam w siódmym niebie. Ale mały zgrzyt nastąpił…
A potem było tylko dziwniej. Spodziewałam się tłumów, ale jednak pomiędzy „spodziewać się”, a „przeżyć” jest pewna różnica. Ludzi były tysiące! Od tej edycji trzeba będzie zacząć się przyzwyczajać do ustawiania się w kolejkach na prelekcje kilkanaście minut wcześniej, przepychania przez tłumy i walki o każdy skrawek podłogi… Mam jedynie nadzieję, że nie musimy przyzwyczajać się do… klaustrofobicznych bransoletek. Były tak dziwnie zaprojektowane, że z każdym nieprawidłowym ruchem coraz mocniej zaciskały się na ręce. Dziwne uczucie bać się na konwencie o to, czy krew dopływa do palców, mówię Wam.
Brzmi pewnie, jakbym kiepsko się bawiła… To jednak nieprawda! Te kilka drobnych zarzutów, o których z uczciwości relacji „pseudodziennikarskiej” postanowiłam wspomnieć, nie było w stanie popsuć mi konwentu. Bo konwent tworzą ludzie i wydarzenia, a to wszystko było niesamowite. Nawet te drobne niedociągnięcia można wybaczyć, bo przecież takich tłumów i szaleństwa opanować się nie da. A na tyle, na ile to zrobili Organizatorzy – szczerze ich podziwiam za ciężką pracę!
Trójca Święta |
Chciałam wejść na kilka prelekcji, udało mi się tylko dostać na jedną – „Błądzenie w ciemnościach, czyli historia chirurgii”. Choć siedzieliśmy w jasno oświetlonej sali, to ciemność za pośrednictwem prowadzącej z niezwykła intensywnością wwiercała się w nasze mózgi. Małgorzata Raczyńska opowiadała intrygująco, z solidną dawką czarnego humoru, a jednocześnie wykazując się ogromną dawką wiedzy i profesjonalnym podejściem wobec niejednokrotnie drastycznych historii, o jakich opowiadała. Ogromny plus! Żałuję, że musiałam wyjść w połowie…
Następnie włóczyłam się po targach, próbując wbić na jakąkolwiek prelekcję. Niestety, nie wiedziałam dokładnie czego chcę, więc spóźniając się po kilka minut straciłam szansę, by zobaczyć coś więcej. Żałuję bardzo, że ominęła mnie prelka Łukasza Śmigla, który mówcą jest genialnym. Stałam w drzwiach, nawet coś słyszałam, dopóki do kotłującego się wokół tłumu ktoś ze środka nie rzucił: tam na podłodze są wolne miejsca! Czasem lepiej się wycofać niż zostać zadeptanym.
Na szczęście cały czas byłam z kimś ze znajomych, z którymi poza konwentami nie mam zbyt wielu okazji do spotkań – więc poznawaliśmy ludzi, plotkowaliśmy, zwiedzaliśmy, było cudownie.
O późnych godzinach nocnych (lub wczesnych porannych, w zależności od interpretacji) ruszyłam na swój pierwszy w życiu LARP. Tu należą się szczególne podziękowania koleżance, którą poznałam w GreenRoomie i która skutecznie weszła mi na dumę motywując mnie bym się w końcu odważyła. Czy było warto?
Jak najbardziej! Choć był to LARP polityczny, a „starzy wyjadacze” mieli kilka zarzutów do jego scenariusza, to jako nowicjuszka bawiłam się świetnie. Będąc Żoną Prezydenta, mającą za zadanie poderwać Ochroniarza, zabawić się i zadbać o przeżycie w przypadku ataku, udało mi się tylko zabawić. Ale za to jak! Chcę więcej, więcej, więcej!
Tak wschodziło słońce na targach… widok mnie zauroczył! |
A potem nadszedł poranek… Włócząc się między pustymi salami, spędzając godzinę na plotkach z przesympatycznymi poznanymi ochroniarzami (pozdrawiam Was, chłopaki! ;D), a następnie „szukając szczęścia” na sali komputerowej docierało do mnie jak mało zobaczyłam i jak bardzo bym chciała zostać dłużej. Niestety, czas jest nieubłagany.
Zdążyłam zagrać chwilę w Starcrafta II, z braku ciekawszej porannej opcji. Następnie urządziłam sobie szybki spacer pomiędzy stoiskami i zrobiłam szaloooone zakupy (czytaj: kupiłam aż jedną książkę), wzięłam autograf od Grzędowicza (nie ma to jak: wziąć autograf, zapomnieć zabrać książkę, usłyszeć jak Jarosław woła: Syyyylwia, książka!). I pobiegłam na swój konkurs.
Z geniuszem i mistrzem, Jarosławem Grzędowiczem – dziękuję! |
Jestem zadowolona z wiedzówki z serii „Underworld”. Mam wrażenie, że każdy dobrze się bawił, a atmosfera była udana. W każdym razie: ja bawiłam się świetnie! Za uczestników wypowiadać się nie zamierzam, ale chciałabym bardzo Wam podziękować za przybycie 🙂
I to tyle. Z łzą w oku musiałam wracać do domu. Oczywiście po raz kolejny spędziłam pół godziny na bramce (bo znowu ochroniarz z kluczem zaginął), ale przynajmniej pogadałam z bardzo sympatyczną dziewczyną.
Mój łup. Książka, na którą od dawna polowałam… A na Pyrkonie trafiłam na nią przez przypadek! 5 zł i była moja! |
Podsumowując:
Pyrkon uważam za udany! Po 35ciu godzinach bez snu padłam w domu jak zabita… Choć to już drugi dzień, wciąż dochodzę do siebie. Chcę więcej! Tej atmosfery, zabawy, luzu! Chcę być tak blisko pisarzy, których podziwiam i ludzi z całej Polski, z którymi mam wspólny język, a których mogę spotkać wyłącznie na konwentach. Wybaczcie jeśli notka jest chaotyczna, ale ja wciąż nie mogę dojść do siebie. PYRKON, I LOVE YOU!
Zgadzam się co do klaustrofobicznych bransoletek: jeszcze przez dwa dni(!) po Pyrkonie bolał/swędział mnie nadgarstek…
Jeśli to jest Trójca Święta… yey, jestę Bogię! xD
Booże, to było cudne xD Chcę Pyrkon! Pyrkon! NOW!
Mówiłam, że to uzależnia ;D Jesteśmy boginiami, ha! ;D