Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Outfit #108 – You’re lost little girl


Marzenia trzeba spełniać. Te duże, ale też te malutkie. Nie ma jednej definicji szczęścia. Każdy ma swój sposób na życie. Ostatnio w moim życiu wykrystalizowała się nowa zasada. Cieszyć się z rzeczy małych, dążyć do rzeczy wielkich. Proste, choć trudne jednocześnie. Szczególnie gdy ma się tak skrajny charakter jak mój – trochę melancholii, odrobinkę socjopatii, dużo uporu, od groma marzycielstwa i jeszcze więcej pracoholizmu.

Ten post sponsorują marzenia. Rzeczy wielkie i małe jednocześnie. Proste radości, które urosły do rangi prywatnych gigantów.

  
Lubię rzeczy luksusowe, przyznaję. Jestem tym typem, któremu świecą się oczka gdy widzi dobrze wykonane ubrania, na które nie wiem czy kiedyś będzie mnie stać. Typem, który ślini się do drogich samochodów, im bardziej kanciatych, tym lepiej (kanty bowiem są moim prywatnym wyznacznikiem samochodowego piękna). Typem, który uwielbia gadżety, smartfony, laptopy, zabawki technologiczne. I, do czego zmierzam, typem który lubi dobre hotele. Wyjątkowa architektura, dzieła sztuki na ścianach, poczucie wolności, gdy przez kilka dni można być anonimowym i zapomnieć o pracy, rozkoszując się drinkiem nad basenem. Tak już mam – lubię nowoczesność w najlepszym (co często, choć oczywiście nie zawsze idzie w parze z: najdroższym) wydaniu.

Pomysł, by wykonać zdjęcia w hotelu Andersia narodził się spontanicznie. Szukając ciekawych miejsc w Poznaniu trafiłam na kilka kadrów, które mnie zachwyciły. Nowoczesne plastikowe krzesła, ogromne błyszczące schody, przeszklone ściany, ogromne lustra, tarasy z widokiem, obrazy, które wyglądają jakby szalony artysta zapaćkał się je betonem. Może to skojarzenie nie brzmi jak komplement, ale uwzględniając moją miłość do industrialnych form, te prace znalazły szczelinę w moim odpornym na sztukę serduszku. W każdym razie – trafiłam na zdjęcia z miejsca, które wydawało mi się całkowicie nieosiągalne.

I nie, nie zdradzę Wam jak udało nam się dostać zgodę na zdjęcia. Ale powiem tylko, że było warto.

Ja tu się rozpisuję na temat hotelu, ale przecież nie to jest punktem głównym notki. Stylizacja! Oj, zanosi się na długą opowieść pełną zwrotów akcji. Zaczynamy!

Kapelusz – to element, który zdominował cały zestaw. Zdziwicie się, jeśli powiem, że miało go tam nie być?

Nie jestem zbyt spontaniczna. Lubię czasem zaszaleć, częściej jednak wszystko dokładnie planuję. Spotkania, wydarzenia, imprezy, pracę, a także – zakupy. O kapeluszu z dużym rondem marzyłam od dłuższego czasu, zawsze jednak znajdowałam powód, by go nie kupić. Widywałam w sklepach modele idealne, mierzyłam, cieszyłam się ich pięknem… a potem odkładałam na półkę, mówiąc sobie, że to nie pora na wydawanie kasy. Lub argumentując bardziej dosadnie – niska jesteś, siedzisz babo, nie pasuje ci to, ludzi mijanych nie będziesz widzieć, chcesz jak grzyb wyglądać?

Konflikt interesów.

Gdy jednak planowana od dawna stylizacja w stylu nu goth doczekała się swojego „dnia focenia”, patrząc w lustro ciągle czułam, że czegoś tu brakuje. Wiedziałam, że kapelusz i tak w końcu kupię – na wakacyjne wojaże, gdyż czeka mnie kilka dni w bardziej słonecznym klimacie. Prosto po zajęciach – rzuciłam się więc do galerii handlowej. Na polowanie.

Wyobrażacie sobie, że tak jak zawsze z półek wszystkich sklepów kapelusze idealne się do mnie uśmiechały, tak tym razem – nigdzie nic nie było? Myślę, że jesteście w stanie to sobie wyobrazić – to jakiś fenomen zakupów, że gdy idzie się po coś konkretnego, tego w sklepie nigdy nie ma. Dodatkowo gdy w House i Stradivariusie wypatrzyłam całkiem niezłe modele – oba były za małe. Czy naprawdę typowy rozmiar czaszki to S/M? Wierzyć mi się nie chce.

W końcu ideał znalazłam w Bershce. Żeby było śmieszniej – wchodziłam do niej dwukrotnie, a dopiero mijając wystawę po raz czwarty i biegnąc do innego sklepu, zauważyłam, że cudo jest na wystawie. Oczywiście dopiero zapytanie skierowane do sprzedawczyni wykazało, że wszystkie egzemplarze schowane są na zapleczu. Mogłabym godzinami tam chodzić i bym go nie znalazła.

Kapelusz to jednak nie wszystko. Naga po Andersii nie latałam. Byłoby to, co najmniej, dość ekscentryczne.

Legginsy. Podstawa stroju, pod którą dobierałam resztę elementów. Wiecie, że legginsy uwielbiam – szczególnie te nieoczywiste. Prezentowany model to projekt od Queen of Darkness. Kupicie go tutaj. Każdy kto do mnie zagląda, chyba widzi, za co go pokochałam. Sznurowania pięknie podkreślające linię nóg. Siatkowe wstawki, nadające fikuśny charakter. Dopracowane hafty, nieśmiało spoglądające spod zwiewnej tuniki. Majstersztyk.

Dobranie dłuższej bluzki było oczywistym zagraniem. Legginsy nawiązujące swoją formą do pończoch (te przezroczyste wstawki) najlepiej na mnie wyglądają w zestawieniu z dłuższymi górami. Seksownie, ale tajemniczo.

Mniej oczywistym wyborem był sweter. Pogoda nie dopisała, długo szukałam góry idealnej. Przeglądając różne blogi i buszując w szafie, stwierdziłam, że gra faktur zawsze się sprawdza. Futerkowa forma fajnie kontrastuje z lateksem na nogach, a pudrowy róż rozjaśnia monotonną czerń. Perfectamente często określa moje stylizacje jako słodko-mroczne. To chyba najlepsza definicja tego co mi w duszy (i szafie) od pewnego czasu gra. Bo czy nie ma dziewczęcego uroku w futerkowym sweterku? I czy nie ma mrocznego seksapilu w sznurowanych legginsach?

Czy kapelusz czarownicy nie jest jednocześnie kapeluszem damy?

A mój słodki uśmiech nie rozjaśnia spojrzenia zza czarnych szkieł?

Kontrasty. Znowu wszędzie kontrasty.

Co Wy na ten zestaw? Lubicie takie połączenia?

Dobrego tygodnia!
VamppiV
leggings: Queen of Darkness || top: Zara || jumper: Marks&Spencer || Hat: Bershka || Shoes: CCC || Backpack: Queen of Darkness

18 komentarzy

Leave a Comment

Skip to content