Czas pędzi jak błyskawica… Równo tydzień temu pisałam o drugim dniu poznańskiego festiwalu Granda. Jeśli ktoś jest ciekaw jak bawiłam się w sobotę – relacje znajdzie TUTAJ. Dziś pora na drugą część opowieści – słów kilka o niedzielnych atrakcjach!
NIEDZIELA
Niedziela powitała mnie przedwczesną pobudką (ach, to roztropne i dokładne sprawdzanie godziny na którą trzeba dotrzeć do celu), pysznym śniadaniem z przyjaciółką i uciekającym sprzed nosa autobusem (co ostatnio jest tradycją). Dwa następne autobusy nie przyjechały, więc z solennie składanej sobie obietnicy, że w niedzielę się nie spóźnię – zostały tylko nic nie warte słowa. Dobra, dramatyzuję – obiektywnie rzecz ujmując na warsztaty wpadłam w ostatniej chwili. Co tam się działo!
Niedzielny punkt warsztatów pisarskich wywołał małe kontrowersje – uraczono nas tematem: scenopisarstwo. Z sali padło oburzone, że jesteśmy przecież pisarzami, a nie twórcami filmów. Ktoś się zaśmiał, ktoś pokiwał głową, kto inny wybałuszył oczy ze zdumienia. Potem jednak dyskusje na temat zasadności tematu ucichły. Mieliśmy na głowie ciekawsze sprawy.
Zaczęło się wykładem prowadzonym przez panów Sebastiana Buttnego i Michała Larka. Opowiadali o swoich projektach, o tym co tu robią i co chcą nam przekazać. Wywiązała się solidna dyskusja na temat projektu filmowego, nad którym panowie pracują. Po sali wędrowała książka autorstwa pana Larka. Ciekawe było szczególnie to, że prezentowali dość różne poglądy na te same sprawy. Wsłuchując się doświadczaliśmy swoistego zderzenia różnych światów. Co najfajniejsze – światów się uzupełniających.
Po półtora godzinnym wykładzie trafiliśmy do dwóch różnych grup na zajęcia. Miałam przyjemność trafić do grupy pana Larka. Cieszył mnie ten fakt – rok temu byłam na prowadzonych przez niego warsztatach dotyczących twistów fabularnych (o czym możecie przeczytać blog o książkach horror polska pisarka grozy). Wtedy wyniosłam z zajęć wiele ciekawostek, nie mogłam się zatem doczekać jaką wiedzą tym razem zostanę uraczona.
Nie zawiodłam się. Choć do końca została tylko godzina, pan Michał błyskawicznie wciągnął nas w dyskusję dotyczącą budowania scen. Najpierw wysłuchaliśmy fragmentu książki, potem obejrzeliśmy początek ekranizacji. Szukaliśmy różnic i cech wspólnych, dyskutowaliśmy o tym, które elementy budują dramaturgię i czemu dosłowne przeniesienie tych kilku książkowych akapitów we współczesnej kinematografii by się nie sprawdziło.
Na koniec padła propozycja odczytania własnych tekstów. Każdy z nas miał przy sobie opowiadanie, dzięki któremu dostał się na warsztaty. Ostatecznie na odczyt zdecydowałam się tylko ja. Żałuję, że nie było mi dane wysłuchać innych tekstów – myślę, że byłoby to naprawdę inspirujące. Tak samo jak żałuję, że ludzie niezbyt chętnie dzielili się opiniami – jesteśmy na warsztatach, po to, by się czegoś nauczyć, a nie by drżeć przed jakąkolwiek krytyką. Wrogiem numer jeden, który ostatecznie przesądził o tym, że dyskusja nad moim tekstem była dość krótka, został czas. Skończył się. Zbyt szybko.
Do Hali Głównej Starego Dworca wpadłam tylko na jedną prelekcję – „Studium przypadku”. Na myśl, że zobaczę na żywo prawdziwego profilera, ekscytacja zdominowała jakiekolwiek inne emocje.
W trakcie prelekcji analizowano przypadek Konwojenta ze Swarzędza. Zastanawiano się kim był, kim mógłby być, co teraz zrobi. Przypominało to trochę zabawę w profilowanie – każdy (taką przynajmniej mam nadzieję) wie, że profilowanie psychologiczne tak nie wygląda – nie polega na gdybaniu przed ekranem, a na solidnej pracy terenowej, biurowej, wywiadach środowiskowych i tak dalej. Mimo to „zabawa” wszystkich wciągnęła. Główne skrzypce grali panowie Piotr Herbowski oraz Błażej Wandtke, konfrontując fakty z opiniami. Pan Jan Gołębiowski stanowił natomiast ciekawe uzupełnienie – zerkał, obserwował, odzywał się rzadko, ale zawsze celnie. Dla mnie, paradoksalnie, to on właśnie wygrał prelekcję – swoim chłodnym spojrzeniem, od którego chodziły dreszcze i analitycznym umysłem, który dopuszczał go do głosu tylko wtedy, gdy mógł powiedzieć coś naprawdę rozsądnego. Oczywiście nie ujmuje to pozostałym aktorom tej sceny – wszyscy dali z siebie ile potrafili i każdego słuchało się z przyjemnością.
Jedyne, czego żałuję, to że od razu skryli się za kulisami. Nie było szans na rozmowę ani pamiątkowe zdjęcie – szkoda, bo dla mnie byli jednymi z głównych gwiazd festiwalu.
Granda skończyła się zbyt szybko. Choćbym chciała pomarudzić, to nie mam na co – organizatorom udało się stworzyć naprawdę genialne wydarzenie. Jedyne co mnie boli, to że tak niewiele rzeczy zdąrzyłam zobaczyć (mimo, że byłam w nieustannym biegu). To jednak typowa sytuacja, gdy festiwal jest naprawdę dobry. Człowiek nie jest w stanie się rozdwoić (co najwyżej przepołowić, ale to by raczej nie dało oczekiwanego efektu). A szkoda!
Pani Sylwio jesteśmy zaszczyceni ! pozdrawiam serdecznie bardzo Marita Lipska