Już trzy tygodnie minęły od spotkania z Jo Nesbo w ramach akcji Poczytaj mi Wrocław!, a ja ciągle żyję w swego rodzaju zawieszeniu. Choć wspomnienia są wyraźne, nakreślone wszystkimi kolorami szczęścia, to mam wrażenie, jakby dzień ten nigdy się nie zdarzył.
Spotkałam literackiego boga. Dotknęłam go. W przypływie szaleństwa wyznałam mu miłość. A przecież bogowie nie schodzą z Olimpu, prawda?
Jo to niesamowity człowiek – w trakcie brawurowo wręcz prowadzonego spotkania sypał anegdotami jak z rękawa. Pojechałam tam jako największa-fanka-ever (tak, wiem, że każdy fan tak mówi), więc chłonęłam każde słowo z jego ust. Chciałam poczuć tę atmosferę, utonąć w tych błękitnych oczach, dowiedzieć się jak mistrz pracuje nad swoim warsztatem – i nie zawiodłam się. Gdyby jednak ktoś chciał zapoznać się z dokładną relacją z wydarzenia – świetnie opisała je Ann RK na swoim blogu: LINK.
Tymczasem ja zachęcam Was do obejrzenia kilku zdjęć, które udało mi się zrobić. Ta kolejka, którą widzicie, to kolejka po autograf. Stałam dwukrotnie, w sumie dwie godziny, ponieważ Jo dawał tylko jeden autograf na osobę. Było warto – do mojej kolekcji podpisanych książek, obok Bondy, Mastertona czy gwiazd polskiego horroru stoi teraz skandynawski mistrz kryminału. Szczęście!