Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Zabierz mnie na bazar

Z zasady nie piszę recenzji. Nie, nie chodzi o to, że nie umiem lub nie lubię. Problem jest inny: nie potrafię skrytykować książki. Choćby w ręce me wpadła kompletna szmira, to za sam fakt powstania dostałaby już pół skali. Bo wiem jak ciężko coś stworzyć i potem to wydać… Co więcej – ostatnio czytam głównie polskich autorów. I czułabym się parszywie ze świadomością, że krytykuję kogoś kogo znam lub mogę poznać. Ktoś kiedyś mi powiedział, że tym bardziej powinnam pisać recenzje, bo byłyby pełne superlatyw. Ale wtedy czułabym się nie fair wobec Was. Bo tu nie chodzi o to, że wszystko mi się podoba, a o to, że gdy zajdzie wewnętrzna potrzeba potrafię każdą wadę przekuć w zaletę…

Tym razem jednak odejdę od swej zasady i wyrażę swą opinię, a co! Nie dlatego, że jakieś Wydawnictwo podrzuciło mi darmowe książki do recenzji (choć darmowe książki zawsze brzmią nad wyraz kusząco… a i wtedy pochwały byłyby uzasadnione… whatever, powaga, Sylwia, powaga!), ale dlatego, że trafiłam na dzieło w przypadku którego praktycznie nie mam do czego się doczepić. Co więcej, twór ów jest polski, co daje mi radość ze szczerego chwalenia naszych. Mało? Ostatni argument, który wszelkie uwagi i niepewności rozkłada na łopatki – książka, o której piszę została wydana przez mój ukochany portal, na którym zaczęłam swój namiętny romans z bizarro. Tak jest, Niedobre Literki.

Panie i Panowie, przedstawiam Wam „Bizarro bazar”!

Czym jest bizarro – spyta ktoś nieobeznany w temacie. Cóż, to taki wyjątkowy gatunek, który skupia się na dziwności. Groteska, szaleństwo, czarny humor, kicz, tandeta horrorów klasy B, proza ekstremalna… To taki ogromny worek, w którym mieści się praktycznie wszystko to, co ciężko uznać za normalne. I tu wspomnę o jednej z dwóch rzeczy, do których muszę się doczepić – brakowało mi wstępu tłumaczącego całe zjawisko. Z drugiej jednak strony po co komu definicje? Kto czyta wstępy, gdy kilka stron dalej kuszą niezwykłe tytuły? No właśnie.

Zastanawiałam się czy opisywać wszystkie teksty, ale lenistwo (w końcu nie piszę profesjonalnej recenzji, ha!) sprawiło, że zrezygnowałam z tego pomysłu. Dobra, tak właściwie to zrezygnowałam, bo nie chcąc zdradzać fabuły przy każdym z tekstów byłabym w stanie napisać tylko jedno słowo: GENIALNE. I mówię to szczerze.

„Bizarro bazar” to antologia, która mnie uwiodła, chwyciła za serce, wypluła flaki, porządnie pogryzła i przepiła wysokojakościową polską wódeczką. Mamy tu teksty przesycone klimatem dziwności…

…a jednocześnie niezwykle inteligentne. Zaskoczyła mnie ilość smutku, która przemawiała do mnie z kart – refleksje, groteska, przerysowana rzeczywistość, która po głębszym namyśle wydaje się wcale nie być aż tak zniekształcona. Teksty mają przesłanie, to nie jest bizarro dla samego bizarro, a naprawdę wciągająca lektura zmuszająca do zastanowienia się nad światem i życiem. Pod gotyckim makijażem, domem z kotów czy okładką Louise’a kryją się poważne problemy nękające nasze społeczeństwo, wady narodu, koszmarne wizje świata przyszłości, w którym człowiek traci swe człowieczeństwo.

Nie bójcie się jednak, nie jest to lektura „boleśnie natchniona”. W „Bizarro bazar” znajdziemy również kilka tekstów lżejszych, mocno humorystycznych, pisanych dla rozrywki i z przysłowiowym jajem (kaczym?). Z drugiej jednak strony może to moja przewrażliwiona natura, a może one też mają drugie dno? Zakończenia zniewalają, wbijają czytelnika w ziemię razem z fotelem i dobijają łopatą.

I wiecie co mi się spodobało najbardziej? Że mogę polecić tę antologię każdemu, nie tylko takim pasjonatom okropności jak ja. Bo bizarro jest tu podane w tej swojej najlepszej formie. Przystępnej dla każdego, co nie znaczy, że pozbawionej charakteru. Wyrazistej, ale nie ekstremalnej. Urzekającej.

Owszem, zdarzają się teksty słabsze, ale nic nie jest doskonałe.

Mi do gustu nie przypadło wyłącznie jedno opowiadanie. Choć szanuję tego autora i podziwiam za to co zrobił dla prozy ekstremalnej, to nie trawię jego stylu i mimo wielu prób – nie podoba mi się i tyle. Uważni Czytelnicy mojego bloga wiedzą o kogo chodzi, więc pozwolę sobie tytuł pominąć milczeniem.

Chciałabym wyróżnić któryś tekst, ale nie potrafię… Gdybym w tym momencie miała podać najlepszy, byłby to „Polski gotyk” – przez moje zamiłowanie do czarnego romantyzmu. Takiego Andrzeja, niczym z prozy Mickiewicza, to ja bym przygarnęła. Ale wiem też, że ten wybór wynika z faktu, że jest to tekst, który przeczytałam dzisiaj, który oceniam na świeżo. Pamiętam, że po lekturze wielu innych byłam równie wstrząśnięta. Wzruszający „Dom (z) kotów” (za tytuł mam ochotę oskalpować autora, bo mi popsuł zabawę – to jedyna jego wada, nad losem psiaków czy kociaków płakałam) czy szokujący „Homo pregnantus”… A może jak zwykle genialny Dawid Kain czy stanowiący małą odskocznię Cichowlas (choć tu zakończenie odwrotnie proporcjonalne refleksyjnie do zawartości)? Stonawski? Kyrcz? Nie umiem wybrać. I to jest piękne.

Czy „Bizarro bazar” ma jakąś wadę? W moich oczach jedną. Okładka. I nie chodzi o to, że jest brzydka – stanowi esencję rozumienia bizarro. Kicz, porno, tandeta horrorów klasy B – ale w jak najlepszym wydaniu. Mam jednak wrażenie, że jest nieadekwatna do zawartości. Ci, którzy lubią bizarro i tak po tę książkę sięgną, niezależnie jak będzie wyglądać. Ale w Bazarze jest potencjał. Szansa na to, by przekonać ludzi z gatunkiem nieobeznanym do piękna dziwności. By sprawić, że na słowo „bizarro” nie będą się krzywić „a, te pornosy”, tylko powiedzą: „Faktycznie, dobre, pomysłowe”. A niestety, okładka z seksowną diablicą tę szansę przekreśla.

Dlatego – lubicie czy nie – spróbujcie. Bo naprawdę, jakkolwiek Polacy świetne książki piszą, tak rzadko się zdarza by jakaś antologia była tak równa – i przy tym dobra. POLECAM. I to drukowanymi literami.

Post scriptum:
Nigdzie nie znalazłam numeru ISBN, co mnie zaskoczyło, bo należę do „ludzi starej daty”, dla których te cyferki są w pewnym sensie wskazówką, że mam w ręku coś wartościowego. Błąd w druku czy faktycznie ta genialna pozycja nie doczekała się swojego szczęśliwego numerka? Jeśli to drugie – wielka szkoda…

8 komentarzy

  • Anonimowy

    …pogratulować należałoby też szanownemu, wyżej "gęsto" się tłumaczącemu z m.in. okładki… tłumaczenia (w rozumieniu translacji) to Twoja mocna strona:) Dobra robota!

    A recka świetna… juz widzę kolejki chętnych do przekazania swoich dzieł do zrecenzowania.:)

    A antologia "b.bazar" zasługiwałaby na szerszą dystrybucję, oj zasługiwałaby… ale jak underground to underground.:)

    J.W

  • Nie ma ISBN, bo to głęboki underground 🙂

    A okładka jest, jaka jest bo:
    1) Antologię przygotowywały osobniki płci męskiej
    2) W/w osobniki płci męskiej uwielbiają okładki CMIII i twórczość Eda Mironiuka
    3) Szatan!
    Sama widzisz, że to nie mogło się skończyć przystępnie dla ogółu 😀

    • blach

      Hahaha, szatan to argument najlepszy 😀 Nic do okładki nie mam, bo pasuje, a skoro to głęboki underground, to pasuje tym bardziej. Tylko mi szkoda, że coś co ma potencjał, by zarazić cały kraj gorączką bizarrrrro (tak, ja po prostu lubię takie choroby rozprzestrzeniać) – traci go przez okładkę. Ale z drugiej strony to nakład limitowany, więc dla wszystkich Polaków i tak nie wystarczy 😉

Leave a Comment

Skip to content