Post ten planowałam od jakiegoś czasu. Ciągle niepewna, ciągle myśląc, że może zwyczajnie miałam farta. W końcu jednak, po trzech testach (razy dwa) – zdecydowałam się. Powiem to na głos, bo zasłużono. I tylko mogę mieć nadzieję, że nie rzeczę tego w złym momencie. Panie i Panowie…
W ciągu ostatniego roku miałam okazję trzykrotnie w trakcie swoich podróży skorzystać z usług PKP, a konkretniej TLK oraz InterCity. Jeszcze rok temu wydawało mi się to niemożliwe – każdego, kto nie wie co mam na myśli, odsyłam do postów z czerwca/lipca 2014. Ogólnie rzecz biorąc: ramp nie było, obsługa zachowywała się karygodnie, a próba zamówienia pociągu, którym z moim ciężkim wózkiem mogłabym się zabrać, kończyła się tym, że dawałam sobie spokój i wsiadałam w Polski Bus albo samochód.
W maju po raz pierwszy rozczarowano mnie. Pozytywnie, oczywiście. Po zgłoszeniu przejazdu dostałam odpowiedź z wypisanymi pociągami, które na trasie Gniezno – Gdynia mają rampę. Spodziewałam się, że może trafi się jeden. Okazało się, że jest ich kilka. Potwierdziłam zatem przejazd i stawiłam się na dworcu o wyznaczonej porze.
Kolejną podróż odbyłam we wrześniu tego roku, na trasie do Kołobrzegu. Tym razem trafił się wagon bezprzedziałowy, ale liczba ludzi nie była zastraszająca, mogliśmy zatem podróżować w spokoju. Także w wagonie bezprzedziałowym znajduje się przystosowana toaleta o odpowiedniej wielkości. Niedogodności są dwie: przyciski otwierające drzwi na korytarz czy do łazienki ulokowano dość wysoko oraz miejsca w „pierwszym rzędzie” (że tak ładnie to nazwę) nie mają stoliczków, na których można postawić kawę czy herbatę. Więcej wad nie odnotowałam. Oczywiście podróż ponownie była zgłoszona wcześniej (i ponownie pociągów z rampą, która jest konieczna przy ciężarze mojego wózka, było kilka do wyboru).
I ostatnia z podróży, która przesądziła o tym, że notka się pojawi – wyprawa w zeszłym tygodniu na Kfason (relacja – klik!). Tym razem nie było tak łatwo…
Powiem szczerze, że ja Cię podziwiam – po dłuższej przerwie (ale nie tak długiej, bo dwuletniej) w ten weekend zmuszona byłam podróżować PKP. Taborem TLK.
Myślałam, że wyjdę z siebie, pierdyknę kogoś i wyskoczę z tych pojazdów – jakiś idiota wprowadził rezerwację miejsc.
W parze ze zmniejszeniem liczby wagonów.
I tak – do Częstochowy jechałam tym samym pociągiem (TLK Stoczniowiec), którym w latach 2009 – 2012 jeździłam co tydzień do Krakowa.
Wtedy ten pociąg miał około 8 wagonów.
Plus jeden pierwszej klasy.
Obecnie ma… 3. Plus jeden dla pierwszej klasy.
Są te nieszczęsne rezerwacje – i owszem, każdy ma miejsce, ale nie ma innej opcji, niż siedzenie na kupie, w osiem osób w przedziale.
To kiedyś było nie do pomyślenia!
Owszem, zdarzało się, że cały wagon był zapchany, że był ścisk, ale to nigdy nie było takie przepełnione!
Chyba, że weekend przed świętami, ferie lub wakacje.
W normalne dni bywało, że człowiek znalazł miejsce dla siebie w pustym przedziale.
Jak weźmie się pod uwagę, że po 26 roku życia człowiek traci ulgi nawet jeśli ma status studenta, to odechciewa się podróżowasć PKP. Za podróż w takich warunkach nie chce mi się płacić.
W tej samej cenie dojechałabym polskim busem – okey, no, musiałabym dopłacić za Aviomarin jedynie ;P
Ale rozprostowałabym nogi!
I nie musiałabym trzymać bagażu na korytarzu.
Niepełnosprawnymi PKP się przejmuje bardzo – bo było mnóstwo cyrków, awantur, krzywych historii w mediach.
Pilnują się, bo wiedzą, czym się ich zaniedbania w kwestii niepełnosprawnych kończą.
Ale pełnosprawnymi przejmują się średnio.
Zatem jeszcze raz – podziwiam Cię.