Wyspana, jednak nie wypoczęta, znów oddaję się wspominaniu… Przedwczorajsza notka zmieściła tylko jeden dzień, a przecież okazała się niezwykle długa. Przeraża i fascynuje mnie jednocześnie, że dzisiaj mam Wam jeszcze więcej do opowiedzenia. Trzymacie się? No to ruszamy!
Dzień Drugi – Katedry, wieże, kilometry
Paryż z rana przywitał nas chmurami. Pogoda, niezbyt nastrajająca optymizmem, sprawiła, że zmieniliśmy swe plany – zamiast wyruszyć do Disneylandu, postanowiliśmy zwiedzić miasto. Spacerem, jakżeby inaczej! Czekało nas kilkanaście kilometrów.
Dzień więc rozpoczęliśmy od solidnego śniadania. Słodkie bułeczki, sery, jogurty, bagietka i dwa rodzaje średniej wędliny (chyba przygotowane tylko po to, by turyści nie marudzili, że nie ma mięcha). Wbrew moim obawom jedzenie okazało się niezwykle sycące, a po kilku dniach takich śniadań już nawet nie tęskniłam za mięsem.
Trasa, którą obraliśmy była optymalna – wzdłuż Sekwany, a powrót wśród wąskich paryskich uliczek. W stronę Notre Dame, ku wieży Eiffla!
Wyruszyliśmy. Pierwszy niezaplanowany punkt programu na jaki trafiliśmy to ogród botaniczny. Moja mama jest wielką fanką roślin, więc koniecznie musieliśmy go zwiedzić. Nie miałam nic przeciwko – słońce zaczynało wychylać się zza chmur, a niektóre okazy kwiatów i krzewów wyglądały niezwykle interesująco. Teren ogrodu był niezwykle rozległy, więc zrobiliśmy sobie tylko krótką przechadzką głównymi alejkami i wróciliśmy na wyznaczony szlak. Nie byliśmy nawet w połowie trasy, a już zmęczenie dawało o sobie znać… Ale jak być turystą, to na całego!
W końcu na horyzoncie pojawił się upragniony cel – katedra Notre Dame. Imponująca – to chyba słowo, które najlepiej ją opisuje. Stojąc na moście pełnym kłódek zakochanych (znalazłam nawet polski akcent!) robiliśmy zdjęcia i podziwialiśmy widok. Warto wspomnieć, że Notre Dame znajduje się na wyspie, co dodatkowo podkreśla jej urok. Majestatyczna budowla o niezwykle pięknej architekturze. Niby to gotyk, ale bardzo szczegółowy, pełen rzeźb i zdobień. Jednocześnie idealnie uchroniony przed kiczem czy przepychem. Dla mnie widok – zniewalający.
Aby wejść do środka musieliśmy przejść jeszcze kawałek, klucząc wśród zwiększającej się liczby turystów. Kolejka do wejścia nas na krótką chwilę zmroziła… Francuzi jednak bardzo dużą wagę przykładają do dbałości o osoby niepełnosprawne i zostaliśmy wpuszczeni bocznym wejściem. Nigdy tego zwyczaju nie rozumiałam – przecież od czekania w kolejce mnie akurat nogi nie rozbolą! Ale bądźmy ze sobą szczerzy – tylko głupi by nie skorzystał 😉
W środku czuć majestat Stwórcy. Mimo ludzi, o których na każdym kroku trzeba się ocierać, to katedra zachowała w sobie coś z klimatu zadumy i refleksji. Cudowne witraże, po raz kolejny: wspaniała architektura i ogrom tego miejsca sprawiały, że człowiek czuł się dokładnie tak, jak powinien czuć się w gotyckiej świątyni – jako tylko pyłek na planecie ziemia, marna, choć ważna istota w planie stworzenia…
Zaskakująco dla mnie wyglądały konfesjonały. We wnękach zamontowano specjalne przezroczyste pomieszczenia, w których o określonych godzinach można było się spowiadać. O dziwo ich nowoczesny wygląd wcale nie zaburzał wyjątkowego charakteru miejsca.
W połowie katedry na wózkowicza czeka dość wysoki stopień. Na wózku manualnym nie sprawiający problemów, na wózku elektrycznym – już trochę tak, aczkolwiek do pokonania. Nie czułam jednak potrzeby wędrówki wgłąb, widok, który stał przed mymi oczami był wystarczająco zachwycający. Jak się potem dowiedziałam w dalszej części znajdowały się makiety katedry, zapewne związane z tym, że Notre Dame akurat obchodziło rocznicę budowy.
Po wyjściu na krótką chwilę oślepiło mnie światło, a potem czekał slalom między turystami. Niesamowite jak często słyszałam język polski! Krótki odpoczynek na specjalnie ustawionych do tego celu trybunach (brzydkich, szpecących plac przed Katedrą) i pora w dalszą drogę!
Kolejnym punktem wędrówki była już wymarzona wieża Eiffela. Po drodze zaintrygował nas jeszcze wyjątkowy budynek, którego ściany zaprojektowano tak, by obrosły roślinnością oraz… toalety.
Otóż toalety publiczne w Paryżu są całkowicie darmowe. To wielkie budki ustawione w wielu miejscach miasta, do których bez problemu można dostać się wózkiem. Nie to jednak jest najważniejsze – toaleta po każdym użyciu… sama się myje. Po wyjściu zapala się światełko informujące o tym, że toaleta jest sprzątana i kolejna osoba może już wejść do pomieszczenia automatycznie wysprzątanego. Mała rzecz, a cieszy i pokazuje jak wiele nam brakuje do cywilizacji. Takie „technologiczne drobiazgi” najlepiej podkreślają różnice między poszczególnymi krajami.
W końcu dotarliśmy do celu! Nie wiem kto wymyślił tak często powtarzany pogląd, że wieża Eiffela szpeci miasto. Ja byłam nią zachwycona. Genialna stalowa konstrukcja! Jak to się ze mnie bliscy śmiali „będziesz inżynierem, co innego masz powiedzieć”. Cóż…
Tutaj po raz kolejny udało nam się uniknąć kolejki (jeszcze dłuższej!). Gdy grzecznie się w niej ustawiliśmy zaczepiła mnie jedna pani z obsługi i wyjaśniła, że wejście jest obok. Warto zwrócić uwagę na to, że osoba niepełnosprawna jest wprowadzana wraz ze wszystkimi osobami towarzyszącymi. Co więcej zarówno niepełnosprawny, jak i jego jeden opiekun, mają zniżkę.
Niestety, na wózku na ostatnie piętro nie można się dostać, więc musiałam zadowolić się drugim. Mimo to uważam, że widok był niesamowity… Wszystkie domki do siebie pasują, nie dostrzegłam elementów, które krzywdziłyby panoramę swymi gabarytami czy barwami. Jasne kolory, urocza architektura, widok na rzekę… A przede wszystkim fakt, że Paryż jest „wizualnie równy” czynią z wieży Eiffela miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić.
Po dłuższej chwili spędzonej na podziwianiu i odpoczynku, zjechaliśmy piętro niżej. Tam wśród stali, wąskich przejść i tajemniczych zakamarków odnaleźliśmy… restaurację. I przyznam, że najbardziej mnie zaskoczyły ceny – oczywiście można było wybrać jakieś luksusowe dania, ale za zwykły obiad stawka była porównywalna do tych, jakie spotykaliśmy w całym mieście. Niestety, nie udało nam się spróbować ich kuchni – rezerwacja miejsca jest konieczna, mają ciągły tłok. Ale myślę, że warto, dla samego rozkoszowania się lampką wina z widokiem na cały Paryż…
Dzień dobiegał końca, a nas czekała droga powrotna. Pozwoliliśmy sobie jeszcze spędzić godzinkę pod wieżą z butelką wina (magiczne wrażenia – siedzieć na trawie, pić, obserwować bawiących się wokół ludzi i niezwykłą stuletnią konstrukcję…), a potem ruszyliśmy do hotelu. To był długi dzień!
CDN