Internet jest pięknym miejscem, ale ludzie w nim niekoniecznie emanują tą wspaniałością. Zawsze, gdy ktoś opluwa mnie w sieci, wyobrażam sobie, że stoi ze mną twarzą w twarz. Czy miałby odwagę powiedzieć mi te wszystkie obelgi? Powiedzieć, co myśli, choć uprzedzał, że to nie będzie miłe? Zwykle odpowiedź jest negatywna. To jeden z moich sposobów na hejterów.
Hejt ma wiele twarzy i długo sądziłam, że mnie nie dotyczy. Choć potrafię być „twardą laską”, a mój sposób myślenia charakteryzuje się konkretnym, racjonalnym spojrzeniem na świat z jednoczesną jego ciekawością, to pewna część mnie jest bardzo wrażliwa. Skoro ktoś był dla mnie niemiły – uznawałam to za jego prawo do wypowiedzi. W końcu nigdy nie trafiłam na typowego hejtera! Nikt nie życzył mi śmierci, nie wyzywał od idiotek, nie wyśmiewał mnie. Jak więc mówić o hejcie, gdy wszystkie złe słowa, były ukryte w pięknych, wielokrotnie złożonych zdaniach? Otoczone: „bo ja tak myślę” i „oczywiście, to tylko moje odczucia”.
Jak walczyć z kimś, kto używa przeciwko tobie twojej broni?
Jak mówić o hejcie, gdy wyznajesz zasadę, że każdy ma prawo do wyrażenia swoich emocji i uczuć?
Skoro ta osoba ma prawo powiedzieć, co myśli, ty masz prawo mieć to tam, gdzie słońce nie dochodzi. Tylko jak to zrobić, skoro słowa są jak sztylety i nawet gdy mówisz sobie, że masz je gdzieś, to one i tak ranią?
Ostatnio spotkała mnie niemiła sytuacja, która sprowokowała mnie do wielu przemyśleń o hejcie, ale też o agresji słownej. Kobieta, której nigdy nie poznałam na żywo, a z którą zamieniłam kilka słów online (raz prosiła mnie o radę, raz o pomoc) uznała, że napisze mi wszystko, co o mnie myśli. Akurat wysiadałam z samochodu po kinowym seansie, bardzo szczęśliwa, że spędziłam czas z chłopakiem i dostałam w twarz:
– jesteś hipokrytką,
– masz przerost ego,
– rozczarowałaś mnie…
…i wiele innych w podobnym tonie. Wiem, że gdyby trafiło na mój gorszy dzień, przeżywałabym to wiele godzin. Czytała i szukała, czy między wersami nie kryje się prawda. Pytała przyjaciół i znajomych, a oni w swój trzeźwy, racjonalny sposób wypunktowywali, że wszystko ze mną jest w porządku.
Na szczęście miałam wtedy świetny nastrój. Byłam uprzejma, postawiłam granice i tyle. Temat się urwał, nawet dostałam przeprosiny. Ale wiesz co? One nic nie znaczą. Spotkałam się już z tym rodzajem przemocy psychicznej – internetowy oprawca (hejter czy nie hejter, oto jest pytanie) obwąchuje teren. Sprawdza, czy polegniesz. Czy pozwolisz sobie, skulisz ramiona? Raz tak zrobiłam, gdy spytałam o coś daleką znajomą, a ona wykorzystała moją niepewność i wiedzę o pewnym moim kompleksie i słabości, by mi pocisnąć. Im bardziej jej mówiłam, że czuję się niekomfortowo, im mniejsza i smutniejsza się stawałam, tym więcej ostrych słów leciało w moją stronę.
Od tej pory nauczyłam się mojego drugiego sposobu na hejtera: bycia stanowczą. Postawienia granic. Powiedzenia: nie mam ochoty na tę rozmowę, nie interesuje mnie twoja opinia na mój temat.
Czy to jest łatwe? Nie, bycie niemiłą nigdy nie jest łatwe, choć ludzie moją powściągliwość czasem tak odbierają. To, że nie stawiam emotek w wypowiedziach, potrafi być wyzwalaczem do wystawienia oceny. Ale nauczyłam się jeszcze jednej rzeczy: jak bardzo bym się nie starała mówić miło, uprzejmie, kolorować swoje wypowiedzi, oblekać je w tęczę i sypać brokatem – pewna grupa ludzi, z którymi odbieram na skrajnie różnych falach, zawsze znajdzie powód, by mnie nie lubić.
I to chyba jest najważniejsze olśnienie i sposób na hejtera, które w Internecie wciąż krąży w postach motywacyjnych, ale musimy je sobie przypominać:
Nie każdy musi nas lubić!
W życiu codziennym, offline, to jest bardzo łatwe. Nie utrzymujemy kontaktu i już, sprawa załatwiona. Ale Internet jest tym dziwnym miejscem, do którego ludzie wchodzą, by wylać swoje żale, wyładować frustracje. Czują się anonimowi, nie odpowiadają za swoje słowa. Dlatego zawsze, gdy od osób zaczynających działalność w mediach społecznościowych, idących w aktywizm bądź inne działania publiczne, słyszę pytanie:
Jak radzić sobie z hejtem?
Odpowiadam: upewnij się, że to udźwigniesz. Moja odpowiedź jest strasznie nienowoczesna w czasach, w których wszystkich motywujemy do przekraczania granic, wychodzenia ze strefy komfortu. Ale hejt jest zjawiskiem, które może zrujnować życie i samoocenę. Hejt przychodzi nie tylko od zupełnie obcych osób – tych najłatwiej zablokować. Ale też od tych, którzy zagadywali, byli sympatyczni, pytali… i nagle wbijają szpilę. Bo nigdy nie wiemy, kto jest po drugiej stronie ekranu. I jak ktoś, kto nazywa siebie naszym fanem, zareaguje, gdy powiemy bądź zrobimy coś niezgodnego z jego wizją świata.
Ale wiesz co? Twoje social media są twoim internetowym domem. Nie pozwalam obrażać się w domu i na to samo nie pozwalam w mediach społecznościowych. I jeśli chcesz działać online, zapamiętaj najważniejszą zasadę:
Blokuj.
Masz prawo wyprosić, masz prawo nie słuchać. Masz prawo uznać, że źle ci w czyimś towarzystwie. I nie słuchaj, że histeryzujesz, wyolbrzymiasz, nie znasz się na żartach lub nie spełniasz oczekiwań. Nie potrzebujesz otaczać się ludźmi, którzy chcą cię zranić – bo to jedyna intencja, która stoi za ich słowami. Nie pomaga się kopiąc i dokuczając. Nie powinniśmy sobie pozwalać na to nawet ze strony najbliższych, a co dopiero ludzi spotkanych w sieci.
To prawda- dobrze jest postawić granice. Ludzie w sieci niestety są milion razy odważniejsi niż w prawdziwym życiu i większość bez problemu potrafi rzucić negatywnym słowem i stwierdzeniem – a my mamy prawo stawiać granice 🙂