Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Moje życie to nie MODA na BRZYDOTĘ

Od cycków w górę wpisuję się w kanon. Ładna blondyneczka o błękitnych oczkach. Charakter też mam piękny: potrafię zasuwać z uśmiechem na twarzy, aż zemdleję. Mam ogromne ambicje, jeszcze większe marzenia i zapał, by wziąć życie za rogi. Oj, swoją pracowitością mogę zawstydzić niejedną aspirującą bizneswoman. ALE NIE CHCĘ. Wolę częściej potaplać się w błotku. Czy to moda na brzydotę?

Kiedyś otaczałam się wyłącznie motywacyjnymi, inspiracyjnymi, pięknymi treściami. “Dasz radę!”, “Bądź najlepszą wersją siebie!”, “Na marzenia trzeba zapracować!” – trzy razy tak! Wierzę w to, ale któregoś dnia, po kilkumiesięcznym maratonie “dawania rady” i pracowania nawet siedząc przy piwie ze znajomymi, stwierdziłam, że wymiotuję taką produktywnością. Nadal jestem pracowita, nadal jestem ambitna, ale zmęczyła mnie nieustanna stymulacja. Zmęczyło mnie to, że osiągając ogromny sukces, cieszyłam się nim może pięć minut, bo kolejne wyzwania czekały za rogiem.

„Przecież kiedyś potrafiłaś cały dzień czytać i dzięki temu pisałaś świetne teksty!” powiedziałam sobie, uświadamiając, jak bardzo moja kreatywność poszła się kochać, gdy jedyne, o czym wieczorem marzyłam, to zemdleć w łóżku.

Zmiana to długotrwały proces. Samorozwój, w którym uczę się odpoczynku od samorozwoju – brzmi jak paradoks, ale JAKIE TO ŻYCIOWE! 

Moda na brzydotę w Polsce

Piszę i przecieram oczy ze zdumienia. Ten post nie miał być tak osobisty… Myślę o autocenzurze – ostatnio życie mnie uczy, że gdy otwieram się zbyt mocno, daję innym do ręki broń. A to i tak nie jest pełen wachlarz emocji, które w sobie duszę. Pewne rzeczy pozostają osobiste. Tak, zwłaszcza w Internecie.

A jednak – chcę otwarcie mówić o wzlotach i upadkach. O sukcesach, ciężkiej pracy, ale też relaksie. Chcę być najlepszą wersją siebie w makijażu i #nomakeup. Chcę pokazać “błotko” codziennego zasuwania. Nie oznaczam, bo nie chcę nabijać pewnej pani celebrytce odsłon – wszyscy już ich dość nabili – ale każdy chyba wie, dlaczego zdecydowałam się o tym napisać… Miałam ochotę wymiotować, czytając o tym, że znów wszyscy mamy wrócić do nieustannego zapier… Czytałam o byciu piękną i myślałam o wypaleniu: zawodowym, ale też aktywistycznym (do niedawna nie wiedziałam, że taki termin istnieje, przecież heloł! aktywiści zawsze muszą mieć siłę do walki, bo świat na nich czeka!).

Brzydota rządzi?

Nadal lubię piękne rzeczy. Piękne zdjęcia. Używam Photoshopa – lubię poprawić kolory i kontrast, czasami perspektywę, gdy widzę, że krzywizny obiektywu wypaczyły kadr. Ale nie tak jak kiedyś: rysy, włosy, sylwetkę. Po cholerę mi to było – nie wiem. Chyba po to, by patrzeć w lustro i wkurzać się, że tak nie wyglądam.

Wierzę w sens ciałopozytywności. Sens pokazywania, że każdy czasem ma dość. Wierzę, bo sama przeszłam ten proces i pamiętam jak wykończona po całym dniu, zamiast odpocząć, przeglądałam motywujący profil i ruszałam dalej. Owszem, nadal lubię bodźcować się historiami sukcesu – ale znam już granice. 

Czym dla mnie jest ciałopozytywność?

Ciałopozytywność to nie tylko ciało: to cały proces obdarzania siebie miłością. A jeśli kogoś kochasz, to dbasz o niego.

Ale oglądanie “błotka” obok idealnych ciał dało też mi dużo w kwestii codziennej akceptacji. Już nie czuję się obrzydliwa, gdy znajdę jeden włosek na nodze. Gdy chce mi się wymiotować ze zmęczenia – nie cisnę dalej, tylko pozwalam sobie na relaks, bo w końcu zobaczyłam, że kobiety sukcesu też czasem odpoczywają, wbrew narracji “ciągłego zapierdolu”. Nie wyzywam się od grubasów, tylko zmieniłam styl żywienia i zaczęłam ćwiczyć. 

Przez całe życie przerobiłam chyba milion kompleksów, chociaż poszczególne z nich pojawiały się na różnych etapach życia. Na szczęście nigdy nie dopadły mnie wszystkie jednocześnie, bo chyba bym zwariowała.

Moda na brzydotę

Wielki brzuch.

Krzywe plecy.

Podwójny podbródek.

Spuchnięte nogi.

Słabe ciało.

Oklapnięte włosy.

Małe oczy.

Małe usta.

Mały biust.

Mały rozum.

Mała wydajność.

Niezły paradoks, bo jednocześnie jestem bardzo pewną siebie laską. Ale pracowałam na ten stan latami, a teraz też ciągle muszę się pilnować, by nie wracać do złych nawyków. A jeśli mam gorszy dzień – pozwalam sobie na słabość, a nie krzyczę w głowie, że jestem beznadziejna.

Piękno z kolorowych reklam…

Tak. Jestem pokoleniem wychowanym na kolorowych magazynach, teledyskach i idealnych gwiazdach z Internetu. Jestem dziewczynką, która swoim ciałem nie przystawała do szczupłych lasek z telewizji i choćbym padła na pysk, to nigdy nie będę przystawała, bo na pewne defekty mojego ciała nie mam wpływu. Ale teraz umiem spojrzeć w lustro – i to nie jest tak, że skoro body positive, to podobam się sobie w każdym calu. Są elementy, nad którymi pracuję i są takie, które musiałam zaakceptować. Ale wiem, że wszystko wymaga pracy, czasu i podstawą jest kochać siebie. 

Bądźmy ciałopozytywne!

Dbam o siebie DLA siebie, a nie PRZECIWKO sobie – i to chyba największe zwycięstwo ruchu bodypositive, za jakie dziękuję. 

Prosto z błotka,
Sylwia Błach
(PS: życie to nie jest moda na brzydotę)

Chcesz więcej moich ciałopozytywnych tekstów na maila? Zapisz się na newsletter!

Leave a Comment

Skip to content