Sylwia Błach

projekt i wykonanie: Sylwia Błach

Outfit #117 – Sleeping with lions

Wszyscy mają parkę – mam i ja!
Tym nie do końca pozytywnym i niecałkowicie prawdziwym akcentem rozpoczynam dzisiejszą notkę. Czemu nie do końca pozytywnym? Ano, temu, że mieć coś, co mają wszyscy, to tak słabo się prezentować. Wpisywać w sztampę. Nudzić. Kopiować. Nie być jak Tofik – oryginalnym. A czemu nie do końca prawdziwym? Cóż, bo moja brązowa (?) kurtka typową parką nie jest. Ale przywodzi mi na myśl styl, który wszystkie parki przywdziewają – jest obszerna, jest militarna, jest w dziwnym maskującym kolorze, jest także z takiego dziwnego materiału, co to i nad morze i do spaceru po lesie się nada (a może nawet by ludziom się pokazać, a co). Stąd bezczelnie parką zaczęłam ją nazywać. 
Nadal jednak nie wyjaśniłam powodu mojego wstępu dziwnego. Czemuż to przerobiłam hasło ze znanej wszystkim reklamy pewnych łakoci? Powód jest dość prosty. Regularnie przeglądam swoje ulubione blogi, a także poszukuję nowych inspirujących osobowości. Wczoraj taki przegląd właśnie mi się zdarzył. I, wierzcie lub nie, dziewięćdziesiąt procent (nie, nie wyliczyłam, tak sobie strzelam) stylizacji, które widziałam, uwzględniało parki. Damn it! Moda jakaś czy wyprzedaże? Zdradźcie sekret, bo miłością do parek zapałałam ostatnio i z chęcią uzupełnię kolekcję o kolejne.
Tymczasem… pora na historię mojego wdzianka.

Cud ten oversize’owy dostrzegłam w lipcu w trakcie przygotowań do Gali Finałowej Miss Polski na Wózku. Do Amfiteatru zawitała pewna dama – jedna z zeszłorocznych finalistek – i od razu olśniła mnie swoją stylizacją. Rzadko się zdarza bym tak bardzo zapragnęła mieć coś, co zobaczyłam na kimś. Tym razem odpadłam. Oczom mym ukazała się ona – piękna kurtka w towarzystwie khaki sukienki. Oczywiście zawartość tego niezwykłego opakowania była równie piękna, ale o tym chyba nie muszę wspominać – w końcu to modelka 😉 

Chyba nie będzie Wam ciężko zgadnąć co zrobiłam jak tylko wróciłam do domu? Oczywiście zajrzałam na stronę sklepu C&A (uprzednio dokładnie wypytawszy kumpeli gdzie to cudo dorwała). Znalezienie jej było dość trudne – na zdjęciu sklepowym prezentowała się koszmarnie. Zaufania do zakupów internetowych też nie miałam – bałam się o rozmiar, gdyż został jeden jedyny egzemplarz, a ja ogólnie zawsze tej marki unikałam. Zwykle narzekałam na marną jakość i wykonanie. Od teraz obiecuję poprawę!
W końcu, tuż przed wyjazdem na wakacje, włócząc się po galerii handlowej u babci (w mojej miejscowości takich cudów nowoczesności jak sieciówki się nie uświadczy) – zawędrowałam w dwuliterowe bramy. Jaka była rozpacz w moich oczach, gdy nigdzie nie mogłam jej znaleźć, jaki zamęt w mojej głowie, gdy biegałam niczym oszalała między wieszakami. Ile było nadziei w moim sercu, gdy sprzedawczyni, nie potrafiąca sprawdzić w bazie (ach, ta technologia!), obiecała ze mną szukać.
I znalazła! Ostatnią sztukę! W cenie 49,99 zł – szaleństwo!
W ten oto sposób to cudo o niezidentyfikowanym kolorze trafiło do mojej szafy. 

Kasiu, chyba już się domyśliłaś, że historię poniekąd Tobie dedykuję 😉 
Resztę rzeczy miałam już w swej kolekcji od dawna. Z koszulą pokłóciłam się wieki temu, spódniczkę nosiłam okazjonalnie. Obie te rzeczy mi nie do końca grały. W tym jednak zestawieniu zyskały na świeżości. Ostatnio jestem beznadziejnie zakochana w stylu militarnym, zarówno tym klasycznym, jak i bardziej eleganckim.
Na wzmiankę w tym poście zasługuje jeszcze jedna rzecz – naszyjnik. Jest to kolia, którą sobie wybrałam w ramach współpracy z Bonprix. I nie, nie wspominam o niej wyłącznie z tego powodu. Rzecz w tym, że naprawdę mi się podoba! 
Wybierając ją trochę się bałam, czy ładny efekt stworzy na mojej chudej szyi. Okazało się jednak, że obręcze są ze sobą na sztywno połączone, dzięki czemu zawsze się dobrze układają. Kolia Selina (choć mi tu bardziej pasuje chyba określenie: obroża Seleny) fajnie podkręca charakter stylizacji. Jest w niej coś niegrzecznego i bardzo seksownego. Chyba właśnie to, że kojarzy mi się z futurystycznymi filmami i całą tą otoczką towarzyszącą współczesnym trendom fetyszowym. Może jednak przesadnie dorabiam jej ideologię? Jak już wcześniej zauważyliście moja wyobraźnia o tej godzinie niezwykle się rozszalała. Jedno jest pewne – naszyjnik od Bonprix wygląda nowocześnie i oryginalnie. Lubię to.

 Na koniec, krótka, lecz warta uwagi (gdyż jest dość zabawna) – wzmianka o bransoletce. Wiecie skąd ją dorwałam, wiecie? Przyznać się, która ma gdzieś w skrytce bądź na dnie szuflady takie same koraliki?
Tak. Dodatek do jednego z pierwszych numerów „Witch”. Gdy byłam nastolatką pismo to dopiero wchodziło do kiosków. Miałam caaaałą kolekcję kilkudziesięciu pierwszych wydań wraz ze wszystkimi dodatkami. Jednym z nich była ta bransoletka, ponoć z prawdziwych hematytów. Ponoć magiczna.
Cudów nie dostrzegłam. Nie nosiłam jej od wieków. Ale gdy wybiegałam z domu na zdjęcia nie wiedzieć jakim cudem – wpadła mi w rękę. Może jednak jest w niej trochę magii, skoro sama wiedziała, że z tą stylówą będzie się świetnie prezentować? Kto wie?
Miłego tygodnia!
VamppiV

 jacket: C&A || shirt: H&M || skirt: Moodo || shoes: Cropp Town || necklace: Bonprix

34 komentarze

Leave a Comment

Skip to content